środa, 12 lutego 2020

Dzień smoka (wpis 34.)



Ależ tu gorąco! Zaczynamy kombinować, żeby zmienić lokalizację. Jednak bez wstydu i wątpienia wolimy naszą tutaj pogodę niż polską zimę. Sorry 😁
W dalszym ciągu nie spotkaliśmy ani jednego białasa. Dziwne! Miasto jest fajne, ale ludzie wolą chyba jednak utarte szlaki z przewodników. Dla nas to lepiej. Ceny tutaj są bardzo lokalne i to nas cieszy 😊

Najpierw jednak śniadanie. Znaleźliśmy miskę, gdzie było bardzo dużo ludzi. Ochoczo zasiedliśmy dosadzeni do jakichś miłych starszych lokalsaów.
Lokalna Pani poczęstowała na wstępie Papasa jakimś deserkiem. Dał się zjeść. I całe szczęście, bo danie główne było kompletnie niezjadliwe. Papas wybrał coś pokazując palcem. Potwierdzam, że też bym tej krwistej cieczy nie tknęła. Moja była ciut lepsza, ale też nie podołałam. To musiały być mega lokalne frykasy. Uff i brrr!!!







Nie jesteśmy fanami wyszukiwania tzw. atrakcji, ale od czasu do czasu dajemy się zachęcić, żeby coś pooglądać. Tutaj skusił nas największy na świecie SMOK!!!
Było bardzo gorąco i po przejściu paruset metrów zdecydowaliśmy się wziąć tuktuka. Nie było to daleko, ale patelnia smażyła za bardzo.
















Miejsce to zostało stworzone całkiem niedawno jako pomnik przyjaźni chińsko-tajskiej. Muszę przyznać, że to się udało. Jest tam ładnie, fajna atmosfera, no i największy smok na świecie 😁 Tylko gorąc męczył.






















Miejsce ze wielkim smokiem nie było raczej zatłoczone. Kilka osób. Skutkowało to tym, że pod obiektem nie było żadnych taksówek ani tuktuków. Cóż! Trzeba było dreptać z powrotem w tym skwarze na piechotę. Na szczęście w marszu jesteśmy mocni.













Wróciliśmy na pieszo. Tzn. ja wróciłam. Papas odłączył się ode mnie paręset metrów od hotelu. Miał wciąż siłę eksplorować 😁 Wdrapał się (windą) na wieżę.
















Na koniec dnia szykował się kolejny pech żywieniowy. Wyszliśmy za późno po miskę. Suphanburi jest bardzo fajnym miejscem, ale kompletnie nieturystycznym. Tutaj miski szybko się chowają. Łaziliśmy i łaziliśmy. Bez sukcesu. Zdecydowaliśmy się pójść w stronę centrum. To ze dwa kilometry, ale iść spać na głodniaka nie chcieliśmy. Zwłaszcza po kiepskim śniadaniu i symbolicznym lunchu.
W połowie drogi napotkaliśmy jakieś miejsce, które wyglądało na drogie. Takie dla białasów. Bez wahania weszliśmy. Wcale nie było mega drogo, a rybka PRZEPYSZNA. Śniadanie porażka, kolacja super. A cały dzień udany 😊Zdecydowaliśmy, że przedłużymy znowu pobyt. Zostaniemy w Suphanburi trzeci dzień.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz