poniedziałek, 3 lutego 2020

Nic się nie zgadza w Chachoengsao (wpis 25.)


Po bardzo długim pierwszym dniu w Chachoengsao postanowiliśmy pozostać w tym mieście jeszcze dwa dni. Wciąż byliśmy jedynymi białasami w tym miejscu. Tutaj nikt nie przyjeżdża! Papas zapytał nowych lokalnych przyjaciół (tych od muzyki, i nie tylko, z poprzedniej nocy), jak często widują w mieście białasów. Odpowiedzieli, że my jesteśmy pierwszymi!!! Czujemy się jak Kolumb i Magellan 😁
Oni w ogóle odcięci są od świata. Jak chcą uczestniczyć w jakimś koncercie rockowym, muszą lecieć do Malezji albo Singapuru. Lekko nie jest!

My postanowiliśmy pojechać zaledwie kilkanaście kilometrów, żeby zwiedzić jakąś wypasioną świątynię. Pani z recepcji załatwiła nam tuktuka. Kierowniczka pojazdu nie mówiła ani słowa po angielsku. Recepcjonistka wręczyła nam po różowej karteczce.
Na naszej było:



Gdy dojechaliśmy na miejsce, nasz kierowniczka wręczyła nam swoją karteczkę:


Niby byliśmy dogadani, ale ciekawa jestem, jak byśmy się porozumieli dzwoniąc na podany telefon? Na to karteczki nie było, ale ogólnie super, że próbują sobie jakoś radzić z barierą językową.

Dojazd do atrakcji zajął nam 40 minut w dwie strony. Na miejscu spędziliśmy drugie 40 minut, z czego więcej niż połowę poświęciliśmy na spożycie śniadania. Ogólnie miejsce okazało się skrzyżowaniem Cepelii z Disneylandem. Nic ciekawego, ale chociaż posiłek trafił nam się smaczny.






























Po tej uczcie duchowej wróciliśmy do miasta. Papas poszedł obejrzeć od środka świątynię, którą wczoraj zamknęli nam przed nosem. Ja zdecydowałam, że nie będę mu towarzyszyć. Wybrałam się do fryzjera. Moja fryzjerka p.Kasia wyraziła zgodę na jednorazową zdradę i skorzystanie z usług konkurencji w trakcie wyjazdu. Wykorzystałam tę zgodę tu w Chachoengsao. Nie powiem, żebym była zadowolona. Jednak p.Kasia to p.Kasia! Bezkonkurencyjna! Tutejsza Kasia była bardzo miła. Nawet mówiła troszkę po angielsku! Nie rozpaczam, włosy odrosną 🤣


Papas też nie był kontent po powrocie ze świątyni. Miliony ludzi i .... miliardy jajek. Jakieś święto, ale nie udało nam się obczaić, co to było. Świątynia z zewnątrz obiecywała więcej. No cóż! Taki dzień pełen niespełnionych oczekiwań!

































Na koniec dnia Papas, a jakże, udał się do imprezowego kącika. Odprawiane były jakieś urodziny, ale generalnie znowu nie to, czego oczekiwał. Cały dzień był taki niezgodny z oczekiwaniami, ale w ostatnim momencie pojawili się przyjaciele z poprzedniego wieczoru. Udało się zamknąć dzień na wesoło.






Tutaj chwila dla Betaszy i Witka. Są bardzo blisko, ale jednak daleko 😒


















Dzisiaj zwiedzaliśmy kompleks archeologiczny Angkor na własną rękę. Tuktuka mieliśmy wynajętego na dwa dni a bilety kupione na trzy. Dwudniowych nie było. Wypożyczyliśmy dwie małe pierdziawki na dwóch kółkach i pojechaliśmy na podbój ruin oddalonych od właściwego kompleksu o 77km. Po drodze zaczęliśmy żałować, że nasze bolidy mają tylko 50cc i nie osiągają zawrotnych prędkości. Szczerze mówiąc to przy 35\h zaczynała migać dioda prędkości. Postanowiliśmy jej nie zauważyć.
Do  Beng Mealea dotarliśmy w tempie spacerowym, oglądając codzienną krzątaninę ludzi, dzieciaki wracające ze szkoły i bydełko na pastwiskach. 
Ruiny były zachwycające! Cisza, spokój, śpiew ptaków. Turystów można było policzyć na palcach.


"Para w ruinie" 😁

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz