niedziela, 9 lutego 2014

Koniec

Ostatni dzień w Granadzie wprawił nas troszkę w smuteczek. Dobre szybko się kończy. Na dodatek pogoda śliczniutka. Słońce bezlitośnie uzmysławia, że zaraz wrócimy do polskiej zimy.

Rzut oka na katedrę
Poranek (no dobra, prawie południe) przywitał nas na ulicy donośnym wrzaskiem demonstracji ulicznej. Z tego, co zrozumiałam byli to ludzie, którzy manifestowali pod jakimś bankiem. Chodzi chyba o ofiary kryzysu, które potraciły domy wskutek pułapki kredytowej w ciężkich czasach. Widok niezbyt radosny, ale co my możemy?



Po śniadaniu pochodziliśmy ostatni raz po uliczkach Granady. Spotkaliśmy np ulicznego ostrzyciela noży. W Polsce nie widziałam takiej osoby. Zauważyłam, że tutejsze kobiety częściej chodzą w futrach niż w Polsce. Niby klimat u nas trudniejszy, ale im i tak jest zimniej.
Przy okazji klimatu. Właściciel hotelu opowiadał nam, że przyjechała niedawno obywatelka dalekiej Rosji. W Granadzie było dosyć zimno, nawet w naszym polskim rozumieniu (w nocy lekko na minusie), a pani chodziła bez płaszcza zachwycona, jaka tu wiosna. Jakie wszystko jest względne!!!!
Papas poszedł jeszcze na zaprzyjaźniony plac i wrócił zszokowany. Opowiadał, że tamtejsze psy (pisałam, że jest ich tam okrutnie wiele) wciągają dzikie pomarańcze. To te pomarańcze, które tak pięknie prezentują się na fotografiach, ale tak naprawdę są dla ludzi niejadalne. A pieski?! Proszę bardzo. Bez marudzenia wciągają dzikie pomarańcze ze skórą na wyścigi. Charakterne stworzenia!


Piesek wciąga pomarańczę
A propos psów. Ciekawe, jak się miewa Pan Kotek w naszym hostelu (w zasadzie obok hostelu)?

Sobota rano. Godzina zero była o skandalicznej 8.15. Wyruszyliśmy z hotelu na autobus na lotnisko do Malagi. Nieubłaganie pobyt w Granadzie dobiegł końca.



Zaraz wchodzimy na lotnisko

W czasie hiszpańskiej wycieczki nie spotkaliśmy ani razu Polaków! Jedyną Polką była pani na lotnisku w Maladze, która drukowała nam kartę pokładową. W hotelu też były bardzo egzotyczne nacje. Najbardziej zadziwił nas chłopak z Chile, który znał Lewandowskiego i Błaszczykowskiego.
Na lotnisku musieliśmy oczywiście wywalić jedzenie i picie, bo z wałówą nie wpuszczają na "security". I co? Pan, który prześwietla bagaże, nawet nie rzucił okiem na monitor. Był tak zajęty pogawędką z resztą załogi, że właściwie niepotrzebnie rozkładaliśmy się z rzeczami,niepotrzebnie ściągaliśmy ciuchy, paski od spodni. Można było spokojnie położyć na podajnik bombę i kałasznikowa. Nie zwróciłby uwagi. Hiszpański luz na maksa. Jakiejś starszej pani bramka zadźwięczał. Przerwali na chwile pogaduchy i pani została skontrolowana tak pobieżnie, że mogliby już sobie darować.

Czekanie...

Papas szaleje w sklepie z kosmetykami

Za bramką trzeba było oczywiście od razu wydać pieniądze na picie. To chyba jakiś spisek. Przed bramką wyrzuć, za bramką kup buteleczkę za 3 Euro. Na sali odlotów oczywiście gorąco, bo to też część spisku, żebyśmy dużo wydali na napoje. Przejrzałam ich na wylot :)

Jednak ceny na lotnisku w  Maladze to pikuś przy cenach na lotnisku w Kopenhadze. Wiemy, bo mieliśmy tam przesiadkę i cztery godziny oczekiwania. Nie polecamy głodnym i spragnionym, no może ewentualnie desperatom.

Krótkie to były wakacje, ale cieszymy się, że w ogóle udało się wyrwać. Zaczynamy odliczanie do następnego wyjazdu za rok!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz