niedziela, 2 lutego 2014

Mamas&Papas w krótkiej podróży


Nareszcie! Doczekaliśmy się godziny zero i wyruszyliśmy w świat. Co prawda świat dosyć bliski i mało egzotyczny, ale jednak podróż to podróż! 

Marcysia z Adą rządzą hostelem, a my możemy jeździć

Zaczęliśmy w Gdańsku. Najpierw śniadanko. Dwie małe kawy, dwie kanapki  i 50zł!!! Pogięło ich! Nie cierpię lotnisk! Wszędzie trzeba odstać w kolejce. Na „security” kolejka. Kontrola paszportowa kolejka. Do bramki - kolejka. Do samolotu też. Samolot zresztą „przecudnej” urody. Wiadomo Ryanair wymiata. Ciasnota nie do opisania. Kto korzystał ten wie, kto nie korzystał, lepiej niech unika. Mieliśmy na dodatek godzinne opóźnienie na starcie. W sumie nie przeszkadzało nam to opóźnienie za bardzo, bo mieliśmy pięciogodzinną przerwę w Londynie. Po prostu przerwa zrobiła się czterogodzinna.





Po wylądowaniu poszliśmy coś zjeść do Burger Kinga. Jesteśmy totalnymi ignorantami, jeżeli chodzi o takie przybytki. Ja osobiście byłam raz 10 lat temu. Mieliśmy kłopot z wybraniem i tak nieporadnie zamawialiśmy, że Pani sprzedająca przeszła na polski. Pewnie pomyślała sobie, że kolejni rodacy bez znajomości języka przyjechali zrobić karierę. Mało komu przyjdzie do głowy, że można tak bardzo nie orientować się w „fast food-owej” rzeczywistości.

Nie był to jedyny kontakt z rodakiem.
Przed odlotem do Malagi poszliśmy do restauracji coś zjeść. Papas zjadł na obiad tradycyjne angielskie śniadanie. (Nie będzie musiał jeść śniadania jutro.)


 Kelner przyniósł rachunek, a tam napisane, że wystawił Maciej. Zagadnęliśmy i okazało się, że nasi są wszędzie. Swoją drogą mówił po angielsku tak perfekcyjnie, że nawet przez moment nie podejrzewaliśmy, że może być cudzoziemcem. Zauważyliśmy, że obsługa lotniska, jak też sprzedawcy czy kelnerzy, wszyscy są praktycznie białej rasy. Najwyraźniej imigranci z nowych krajów unii wyparli imigrantów z innych kontynentów. Słychać zresztą po akcentach.
Poza tym wynudziliśmy się jak mopsy. Nie opłacało się jechać do miasta na jedną godzinę, a na lotnisku też nie ma co robić. Poczytaliśmy, pospaliśmy. Chcieliśmy zapalić, ale nie było palarni. Z nudów podjęliśmy decyzję, że wyjdziemy z lotniska, chociaż byliśmy już po odprawie. Nie bez kłopotów udało nam się wydostać. Postaliśmy na zewnątrz i następnie ustawiliśmy się po raz drugi do odprawy. Zapomniałam zdjąć koszuli i bramka zadźwięczała. Kazali mi zdjąć tą nieszczęsną koszulę i buty i miła pani zaczęła mnie przeszukiwać. Pierwszy raz w życiu kobieta mnie tak obmacała. Zdarzały się kontrole, ale żeby w taki sposób?! Może jej się podobałam? Nawet mi łapy w spodnie wsadziła. Śmiać mi się chciało, nowe przeżycie. W sumie niech sprawdzają, niech będzie bezpieczniej.
A w Maladze na koniec zabłądziliśmy na maksa. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz