środa, 8 marca 2017

Mamas&Papas i Ada w Siem Reap (wpis 54.)



Wyjazd z Stung Treng był dosyć emocjonujący. Poprzedniego dnia kupiłam bilet do Siem Reap. Zakup od pośrednika wiąże się czasami z ryzykiem, że dostanie się coś innego niż było obiecane. Pan, z którym zawarłam transakcję, przyjechał do hotelu specjalnie dla mnie. Tak pięknie i ogniście zachęcał, tak zachwalał, że włączyła mi się czerwona lampka. Minivan miał być nowy, z klimą. Dla nas zatrzyma miejsca bezpośrednio za kierowcą. Przyjedzie po nas do hotelu, żebyśmy nie musieli zasuwać w upale na dworzec autobusowy. Pobiegłam do pokoju zapytać Papasa i Adę o zdanie, bo obawiałam się podjąć decyzję. Za pięknie pan mówił. Ostatecznie zakupiłam bilety i umówiliśmy się na pick-up na 9:30.
O 9:17 recepcja zadzwoniła, że pojazd czeka. Po kilku minutach zeszliśmy na dół. I co zobaczyliśmy? Nowego minivana z klimatyzacją. Miejsca za kierowcą zarezerwowane dla nas. Na dworzec już nie zajeżdżaliśmy i wyruszyliśmy prosto do Siem Reap. Bajka! Na dworze ukrop, a my z klimatyzowanego pokoju weszliśmy do klimatyzowanego pojazdu. Tak to możemy jeździć!
Po drodze przerwa na lunch i koniec poczucia świeżości. Upał bezlitośnie rozprawił się z naszym zadowoleniem. Żarcie było kiepskie, miejsce brudne. Czyli normalnie jak na postój w czasie podróży autobusem.







W Siem Raep jeden z pasażerów zadzwonił do naszego hotelu, żeby zameldować, w której części miasta jesteśmy. Po chwili hotel wysłał po nas darmowego tuktuka  z przemiłym kierowcą.
Nasz hotel jest położony ponad dwa kilometry od centrum. Dzięki temu zamieszkaliśmy w spokojnej okolicy z dala od turystycznych nocnych uciech. Za to blisko lokalnej społeczności.
Kambodża jest bardzo biednym krajem. Jest też bardzo brudno. Bardziej niż w innych miejscach, które odwiedzaliśmy. Udało nam się uniknąć poważnych kontuzji żołądkowych przez prawie dwa miesiące podróży, postanowiliśmy więc ograniczać teraz ryzyko do minimum. Jemy w knajpach wyglądających na czystsze niż inne (chociaż na zaplecze nie wchodzimy). Pierwszy obiad zjedliśmy w restauracji, która wyglądała zupełnie niekambodżańsko, kolację zaś we włoskiej restauracji na posesji sąsiadującej z naszym hotelem. Tanio nie jest, ale kupujemy nadzieję, że dojedziemy do końca wyprawy we względnym zdrowiu.







W Siem Reap miało miejsce pewne ważne wydarzenie. Papas po trzech tygodniach znalazł wreszcie miejsce, gdzie zgodzono się ogolić jego zacne oblicze. Chłopak był bardzo miły i za jednego dolara podjął się misji. Po zakończeniu golenia Papas wyglądał, jakby się nie golił co najmniej dwa dni. Dwa dni to nie trzy tygodnie, więc satysfakcja ogromna.




Szkoła w Stung Treng. Kto się przypatrzy, ten dojrzy.







Do Siem Reap wpadliśmy na momencik. Wykorzystaliśmy okazję, że byliśmy tak blisko Kambodży, i że można wyrobić wizę na granicy. Ada bardzo chciała zobaczyć Angkor Wat. Byliśmy tam w czasie naszej podróży 4 lata temu i wiedzieliśmy, że naprawdę warto. Posiedzieć tu dłużej nie możemy. Trzeba szybko ewakuować się w stronę Bangkoku na samolot powrotny. Dwa miesiące zleciały tak szybko, że nie możemy się doliczyć co najmniej kilku tygodni. No, cóż! Dobre szybko się kończy :(

Na koniec filmiki, które wreszcie się załadowały. Nasze malutkie wspomnienie z Laosu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz