piątek, 3 marca 2017

Ada i "Przyjaciele" (wpis 49.)



Tak jak przewidywaliśmy, bardzo nam się podoba na wyspie Don Det. Szybko się zadomowiliśmy i chłoniemy atmosferę. Trochę żałujemy, że tak długo jechaliśmy w to miejsce. Gdybyśmy wiedzieli, że jest tu tak super, wykombinowalibyśmy tak, żeby posiedzieć tu co najmniej tydzień. Do samolotu powrotnego zostało już tak mało czasu, że musimy pilnować kalendarza. Do tej pory nie bardzo nas interesowało, jaki mamy dzień tygodnia czy jaka jest data. Zorientowaliśmy się teraz, że po drugiej stronie Mekongu jest już Kambodża. Planujemy jeszcze wyskoczyć tam na parę dni. Jesteśmy tak blisko, że grzechem by było, nie zajechać. Wizę można wyrobić na granicy, więc łatwo podjąć decyzję.
Nie rozumiem polityki wizowej niektórych krajów, np. Wietnamu. Jak zjeżdżaliśmy z Chin, naprawdę mieliśmy ochotę zajechać do Wietnamu. Byliśmy dosyć blisko. Nie można wyrobić wizy na granicy. Trzeba by było siedzieć jakiś czas w Kunmingu i załatwić formalności w konsulacie. Nie chciało się nam. Najzabawniejsze jest to, że dają wizy każdemu, więc co by im szkodziło dać taką możliwość na granicy? Kambodża i Tajlandia nie robią problemów, więc nasze pieniążki pojadą właśnie tam.
Póki co, jesteśmy na rajskiej wyspie :) Udało nam się nawet zrobić dobry uczynek!
Po wieczornej kąpieli postanowiliśmy z Papasem posiedzieć trochę nad wodą. Zrobiło się bardzo ciemno. Na plaży nie było ani jednej żaróweczki. Dopłynęła jakaś łódka z białasami. Współczuliśmy im, bo wiemy już jak wygląda wyładunek na tej plaży. My wysiadaliśmy za dnia i nie było łatwo. W kompletnych ciemnościach to dopiero wyzwanie! Dziewczyny, które wysiadły, zapytały nas, czy to jest to strona sunset czy sunrise. Na wyspie ulice nie mają nazw. Jeżeli chce się znaleźć jakieś miejsce, trzeba wiedzieć, czy jest na stronie, gdzie słońce wschodzi czy od zachodu. W nocy nie widać, więc my usłużnie poinformowaliśmy, że są po stronie sunset.
W międzyczasie przypłynęła inna łódka. Część ludzi wysiadło. Łódki przywożą ludzi na Don Det i płyną dalej na inną wyspę. Moment na wyładunek i ruszają dalej. Ta łódka stała i stała. Po jakimś czasie zaczęliśmy się zastanawiać, o co chodzi? Jak nie wiadomo, o co chodzi, to jest jakiś problem z pieniędzmi. Przysłuchaliśmy się trochę dyskusji i faktycznie doleciało do nas, że jest jakieś nieporozumienie z płatnością. Głęboka ciemność, ludzie siedzą w łódce, a "marynarze" wyleźli na brzeg. Postanowiliśmy dowiedzieć się, co się dzieje. Zahaczyliśmy jednego pana. Powiedział, że zapłacili już dwa razy za dowiezienie na ich wyspę, a teraz każą im płacić jeszcze raz. Pieniądze nie są wielkie, ale dla zasady nie chcą płacić po raz trzeci. "Marynarze" wiedzieli, że mają ogromną przewagę. Późno, ciemno, obce miejsce. Białasy muszą się złamać! Powiedzieliśmy zdesperowanym turystom, żeby wysiedli na tej wyspie. Tu jest fajnie i taniej, niż na ich wyspie. Poza tym obie wyspy łączy most, który Papas zdążył za dnia odnaleźć. Jak im się nie spodoba tutaj, mogą przejść na tamtą wyspę. W jednej chwili wszyscy wysiedli i łódka była pusta. Czworo z grupy podpytało nas o nocleg. Opowiedzieliśmy o naszych doświadczeniach z poszukiwaniem miejsca do spania i poleciliśmy nasz hotel. Widzieliśmy za dnia, że sporo pokoi zwolniło się. Zaprowadziliśmy ich, żeby oszczędzić im kolejnych nocnych stresów. Spodobało im się i zdecydowali się zostać z nami pod jednym dachem.
Jestem przekonana, że laotańscy przewoźnicy zostali oszukani przez nieuczciwego agenta z biura turystycznego. Rozumiem ich desperację, ale jeszcze bardziej rozumiem białasów. W obcym kraju jest się łatwym celem do oskubania. Wykupili dowóz i oczekiwano, że zapłacą oprócz tego jeszcze dwa razy. Nam się udało, bo nie korzystaliśmy z pośredników. Tym razem udało się. W Luang Namtha tez nas orżnęli sprzedając droższe bilety na autobus VIP, który nie istniał.
Teraz mamy czas relaksu (oprócz Papas, który lata dookoła wyspy jak poparzony). W Laosie jest popularne ciekawe zjawisko. Niektóre knajpy puszczają na okrągło amerykański serial "Przyjaciele". Dziesiątki białasów oglądają w pozycji leżącej kolejne odcinki. Jest to zjawisko dosyć powszechne w wielu miastach, opisywane nawet w przewodnikach. Ada dołączyła do imprezy. Już dwa razy leżała i oglądała. I mówi, że znowu pójdzie.






































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz