środa, 1 marca 2017

Spotkanie sentymentalne (wpis 47.)

Ostatni dzień w Pakse był równie leniwy i nudny, jak poprzedni. Temperatura osiągała jakieś kosmiczne wartości. Mogło być nawet około 40 stopni. Ja i Ada postanowiłyśmy posiedzieć w klimatyzowanym pokoju hotelowym i poczytać. Papas-wariat pobiegł jak zwykle w miasto. Wrócił ogorzały od słońca stwierdzając filozoficznie, że w zasadzie nie było na czym oka zawiesić. Ja mu to powiedziałam już dwa lata temu :) Musieliśmy tu zajechać zjeżdżając na południe Laosu. Tylko dlatego tu byliśmy. Nie dla żadnych wrażeń.



















Miało jednak miejsce sympatyczne wydarzenie. Odszukaliśmy Pana, z którego usług korzystaliśmy dwa lata temu. Był tak inny od pozostałych tuktukowców, że aż nierealny (http://hostelik.blogspot.com/2015/02/mamas-jada-z-powrotem-do-tajlandii-wpis.html ). Ten miły człowiek nie pamiętał nas, to oczywiste. Przez dwa lata przewiózł tyle ludzi, że trudno spamiętać. Pokazaliśmy mu zdjęcie, które wtedy zrobiliśmy i opowiedzieliśmy okoliczności. Pan przypomniał sobie. Stwierdził filozoficznie, że się zmieniliśmy. My odwdzięczyliśmy się tym samym :) Na pewno nas sobie przypomniał, bo powiedział, że przejazd kosztował 30000 kipów, a my mu daliśmy 100000. Tak było. Policzył wtedy śmiesznie tanio. Przejazd z nim był przyjemnością. Nie odpowiada absolutnie wizerunkowi przeciętnego tuktukowca. Mówi po angielsku i po francusku. Wiedział, że stolicą Polski jest Warszawa. W Azji Polska jest bardzo hipotetycznym państwem. Zwłaszcza wśród osób nie bardzo wykształconych (tacy ludzie dominują w branży tuktukowców).


Nasz Pan i papas - zdjęcie dedykowane dla Grzesia Mordki
Przy okazji tuktukowców. Podróżując po odmiennych kulturowo krajach lubimy obserwować. Gapić się po prostu. Nasze obserwacje mają różny wymiar emocjonalny czy poznawczy, ale nie komentujemy odmienności. Możemy się zdziwić, być zdumieni, a czasami nawet trochę zniesmaczeni (np. charkanie w Chinach wszędzie, brrr), ale jesteśmy tam gośćmi i nie naszą rolą jest ocenianie, jak ludzie żyją i zachowują się. Tuktukowcy są jedynym zjawiskiem, który nas wkurza na maksa. Ich nachalność jest niewyobrażalna. Co chwilę słyszy się "tuktuk, tuktuk". Zaczepiają bez przerwy, nawet gwiżdżą....jak na psa. Wszyscy mamy takie same odczucie. Nasz Pan był tak inny, że zapamiętaliśmy go bardzo dobrze i z ogromną przyjemnością odszukaliśmy po 2 latach. Kolejne sentymentalne wydarzenie podczas naszej podróży.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz