sobota, 18 stycznia 2020

Danang (wpis 13.)


Po długiej podróży wysiedliśmy wreszcie na dworcu w Danang. Poszliśmy na kawę i zarezerwowaliśmy jakiś hotel. Było to około 4 km od stacji, ale po koślawej nocy w pociągu postanowiliśmy się rozruszać i pójść pieszo. Zwłaszcza, że było wcześnie i słońce jeszcze nie prażyło tak mocno.


















Hotel trafił nam się fajny. Przede wszystkim czysty, a przy okazji tani i wygodny. Postanowiliśmy zostać tam dwa dni.





Trzeba było też zintensyfikować myślenie o przyszłym tygodniu. Wtedy właśnie zaczyna się Chiński Nowy Rok. Czas szaleństwa! Wietnamczycy świętują zwyczajowo dziewięć dni. W tym czasie może być trudno o nocleg, o przejazd, a nawet o miskę.
W czasie spaceru postanowiliśmy zakupić bilety lotnicze z Hue do Hanoi, własnie na przyszły tydzień. W ten sposób narzuciliśmy sobie jakiś plan. Bilety wyszły po sto złotych na głowę, a czas przelotu niewiele ponad godzinę. Po mękach podróży pociągiem na podobnym dystansie i za większe pieniądze, lot będzie najlepszym rozwiązaniem.





Poszliśmy też na plażę i tam zaskoczeni skonstatowaliśmy, że jesteśmy na brzegu Morza Południowochińskiego dokładnie po drugiej stronie wody, gdzie byliśmy w ubiegłym roku na Filipinach. Prawie, jak powrót do domu 😊














































Po wstępnym wyszukiwaniu informacji, stwierdziliśmy, że w zasadzie Danang to miejsce na przesiadkę i nie bardzo jest co robić dwa dni. Mieliśmy już opłacone dwie noce i nie przypuszczaliśmy, że damy radę wytłumaczyć miłej dziewczynie na recepcji, że chcemy skrócić pobyt. Postanowiliśmy więc udać się z Danang do My Son. Jakoś trzeba zagospodarować czas. My Son jest rekomendowane przez UNESCO. Pojechaliśmy. Wzięliśmy taksówkę z hotelowego biura turystycznego. Oprócz My Son mieliśmy postój w Górach Marmurowych. Te ostatnie były dla nas ciekawsze niż rekomendowany My Son. Widzieliśmy miejsca jak My Son lepiej zachowane i bardziej interesujące, ale jeżeli ktoś nie miał okazji zwiedzać takich miejsc wcześniej, My Son może być atrakcyjny.




































































Następny etap - Hoi An. Byliśmy tam siedem lat temu i nie możemy się doczekać ponownej wizyty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz