czwartek, 30 stycznia 2020

Atak zimy w Cat Ba (wpis 21.)



Noc sylwestrowa zamknęła dla nas pewną epokę. Nieoczekiwanie nastało wielkie ochłodzenie. Spędziliśmy do tej pory w Azji łącznie wiele miesięcy, ale pierwszy raz od rana musieliśmy założyć ciepłą odzież. Zdarzało się założyć sweter wieczorem w górach, ale za dnia NIGDY! Byliśmy kompletnie zaskoczeni. Szczerze mówiąc, nie mamy nawet za bardzo ciepłych ciuchów. Ja mam jedne długie spodnie i jeden sweter. I to wszystko! Nigdy nie potrzebowaliśmy więcej.
Jeszcze w noc sylwestrową wystarczyły koszulki z krótkimi rękawami. A nazajutrz MASAKRA. Zimno, wieje, leje. Nawet na miskę ciężko było się przebić.
Pierwszy dzień zimnicy przesiedzieliśmy byle jak i byle gdzie. Prognozy były bezlitosne dla nas. Zaczęliśmy opracowywać projekt ewakuacji. Pierwszy plan - lecimy do Malezji. Niestety, bilety lotnicze nie naszą kieszeń. Zaczęliśmy kombinować może Laos, może z powrotem na południe Wietnamu, a może gdzie indziej. Jedno pewne - na pewno nie Chiny 😉 wiadomo, dlaczego....
Nic nie postanowiliśmy, ale znudziło nam się szukanie. Pomyślimy później.









Następnego dnia nadal było paskudnie zimno, ale przynajmniej nie lało i można było robić coś więcej niż siedzieć w knajpach.

Betasza jako jedyna spośród nas zdecydowała się na wycieczkę do Zatoki Ha Long. Naprawdę dzielna dziewczyna! Podzieliła się fotkami z wycieczki.

























Papas i Witek też postanowili wykorzystać fakt, że nie pada i poszli odkrywać zakątki położone bliżej hostelu. Chłopaki pobawili się w wojsko. Jak to chłopaki 🤣





























































Popołudniem również ja wyruszyłam w miasto. Było trochę cieplej i nawet słońce zdecydowało się mi towarzyszyć. Poszwendaliśmy się po mieście. Znowu spotkaliśmy mnóstwo fantastycznych dzieciaków. Połaziliśmy po kompletnie pustym porcie. Papas wygłaskał napotkane psiaki. Nuda 😁















Dotarliśmy do małej chińskiej świątynki. Była na tyle niewielka, że "zwiedziłam" ją nie wchodząc do środka. Przed wejściem trzeba zdejmować buty. Przy sandałach "no problem", ale adidasów nie chciało mi się zdejmować. W środku byli dwaj tubylcy, którzy zaprosili nas na herbatę. W tej sytuacji wyskoczyłam z butów z prędkością światła i dosiedliśmy się z Papasem do uczty.  Papas spróbował palenia z jakiegoś urządzenia. Ja poprzestałam na herbatce i noworocznym tradycyjnym czerwonym "czymś" z ryżu.











W Wietnamie Nowy Rok obchodzi się 9 dni. Widać to w mieście. Głównie po zamkniętych sklepach, miskach i innych przybytkach. Ale widać też świętujących ludzi. Tutaj łatwo podglądać. Domostwa mają od frontu przeszklone witryny i  wszystko widać. Często zresztą wszystko jest po prostu otwarte. Zawsze przede wszystkim widać ogromny telewizor. Zawsze!!! A ludzi przy okazji też 😊
Zdumiewa też ilość "państwowych" symboli w świątecznych dekoracjach (jak na zdjęciu poniżej).


Nie podjęliśmy jeszcze decyzji o kierunku ewakuacji, więc .... przedłużyliśmy pobyt na Cat Ba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz