wtorek, 14 stycznia 2020

Zespół Downa (wpis 10.)



Drugi dzień w Dalat zaczął się standardowo. Rozpoczęliśmy dzień od śniadania. Po śniadaniu wróciłam do hostelu, bo miałam coś do zrobienia. Reszta ekipy udała się do miasta w poszukiwaniu informacji turystycznej. Umówiliśmy się, że jak dowiedzą się wszystkiego, czym są zainteresowani, wrócą po mnie do hostelu. Tak, jak obiecali, tak NIE zrobili. Po chyba dwóch godzinach oczekiwania zrozumiałam, że zostałam porzucona. Zasięgnęli języka i niezwłocznie pojechali oglądać pobliskie cuda. Tak wyszło :)





 







































 

 

Tutaj mam spostrzeżenie dotyczące miasta Dalat. Zawsze nam się wydawało, że jest mega turystyczne. Po przyjeździe zmieniliśmy zdanie. Praktycznie nie ma napisów po angielsku. Nie ma pocztówek i sklepów z pamiątkami. I białasów całkiem niewiele. W sumie nam to pasuje.

W Bangkoku właścicielka zaprzyjaźnionego hostelu, w którym się zatrzymaliśmy, powiedziała, że w tym roku jest słaby sezon i jest mało turystów. Rzeczywiście, widzimy w każdym kolejnym obiekcie, że jesteśmy albo jedyni, albo prawie jedyni. Styczeń i luty to w tej części Azji szczyt sezonu. Widzimy słabość sezonu chociażby po tym, że nie napotykamy w ogóle okazji poznać kogoś i pogadać. Trochę nam to doskwiera, ale może jeszcze coś się zmieni.

Wracając do dnia porzucenia mnie przez kompanów - postanowili zabrać mnie na obiad do jakiejś super miejscówki, którą wypatrzyli wracając z wyprawy (beze mnie). Gdzieś nad wodą. Szliśmy i szliśmy i szliśmy. I dalej maszerowaliśmy. Wreszcie znaleźliśmy miskę. Okazało się, że byliśmy (wg maps.me) 750 m od hostelu. Inaczej mówiąc poszliśmy dookoła parę kilometrów. Ale ruch to zdrowie, więc nie narzekamy.






W knajpce, w której spożywaliśmy posiłek, zaczepił nas chłopak z Zespołem Downa. Zaczepił nas po angielsku i po angielsku konwersowaliśmy. Szczerze mówiąc, był to Wietnamczyk z najlepszym angielskim spotkany tego dnia. Pooglądał tatuaże Papasa i od razu zapytał, czy to rock'n'roll. Miśki z tatuaży są raczej kojarzone przez przeciętnego człowieka co najwyżej z .... Haribo. A ten młody człowiek wyczuł od razu, o co chodzi. Bardzo troszczył się, czy nie jest nam zimno. Tutaj teraz jest zima i ludzie używają kurtek -zwłaszcza w górach, gdzie jest położony Dalat. Chłopak nie wierzył, że my siedzimy w krótkich rękawkach i nie cierpimy z powodu chłodu. Papas miał koszulkę ze szkieletorem. Chłopak od razu stwierdził, że temu kościotrupowi to już na pewno zimno.
Wyściskał się z nami kilka razy, odprowadził kawałek. Super człowiek! Uśmiechnięty i ze wszystkiego zadowolony. I ten jego angielski... Nie jakiś oksfordzki, ale najlepszy wśród angielskich napotkanych tego dnia. Możemy się dużo nauczyć od ludzi z Zespołem Downa. Są radośni, całuśni i zadowoleni z tego, co napotykają.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz