niedziela, 19 stycznia 2020

Drużyna Papasa znowu robi interes życia (wpis 14.)


Danang nie było jednak miejsce wymarzonym dla nas. Może, gdybyśmy lubili wylegiwać się na plaży, byłoby inaczej. Tak czy siak, wyruszyliśmy do Hoi An.
W Hoi An oczekiwał nas przyjaciel Betaszy i Witka - Usi. Urodził się w Kabulu, ale mieszka od 35 lat w Polsce. Ma polskie obywatelstwo i mówi po polsku. Prawdę mówiąc, jest raczej obywatelem świata. Zarówno sprawy rodzinne, jak i interesy, powodują, że Usi żyje w wielu miejscach na całym świecie. Umówił się z Betaszą i Witkiem, że spotkają się kiedyś w Wietnamie i właśnie teraz, po dwóch latach, dzień spotkania miał nastąpić. Usi załatwił nam hotel i służył wieloma praktycznymi radami.
Jedną z nich była informacja, że z Danang do Hoi An można dojechać autobusem za 20 000 dongów od osoby. Inną opcja była taksówka za 100 000 dongów za głowę. Autobus miał ruszać niedaleko od plaży, czyli 5 minut drogi od hotelu. Oczywiście, niezwłocznie wybraliśmy tę opcję.
Wyruszyliśmy na przystanek. Po drodze wyhaczyła nas jeszcze pani z hotelowego biura podróży kusząc ceną 350 000 dongów za kurs. 350 000 a 80 000, wciąż autobus był bezkonkurencyjny. Stanęliśmy na przystanku w oczekiwaniu na żółty autobus nr 1. Różne stawały, ale żaden nie jechał do Hoi An. Zaczepił nas jakiś lokals. Poinformował, że autobus do Hoi An jedzie z innego przystanku. Musimy się przemieścić. Było gorąco, my z plecakami. Wymyśliliśmy, że weźmiemy taksówkę. Pan, który nas zagadał, przypadkiem 😉był kierowcą Graba (Grab to ichni Uber). Powiedział, że zawiezie nas za 100 000 dongów. Pana od razu bardzo polubiliśmy. Pracował kiedyś w Libii w polskim przedsiębiorstwie i całkiem sporo pamiętał z języka polskiego. Normalnie, nasz człowiek!!!
Wsiedliśmy do auta i zapytaliśmy, za ile zawiózłby nas bezpośrednio do Hoi An? Wypalił, że 500 tys. No, nie!!!
Potem pokombinowaliśmy, że 100 000 do przystanku + 80 000 bilety + 40 000 za bagaż + taxi w Hoi An z dworca + przesiadki + sterczenie w upale = niewiele mniej niż te nieszczęsne 500 000. Potargowaliśmy się i za 400 000 dongów pojechaliśmy wprost do Hoi An. Znowu interes życia! Zamiast wsiąść do taksówki za 350 000 od razu po wyjściu z hotelu, poprażyliśmy się na słońcu, podźwigaliśmy plecaki i ostatecznie zapłaciliśmy więcej. Naprawdę mamy talent 😁 Ale dzięki talentowi, mieliśmy okazję poznać prawie polskiego Wietnamczyka. Warto było! Nawet jeżeli przeczołgał nas po drodze do miejsca, gdzie moglibyśmy kupić religijne rzeźby. Najwyraźniej miał jakiś układ i woził tam swoich pasażerów. Żadnej rzeźby nie kupiliśmy 😊


































Hoi An zachwycił nas w czasie poprzedniego pobytu w Wietnamie. Jest to miejsce zaczarowane, ale  teraz chyba tylko w godzinach porannych. W porównaniu, do naszej wizyty sprzed siedmiu laty, jest duuuuużo więcej turystów. MASAKRA! Mieliśmy dużo sentymentu do tego miejsca (uratowanego przez Polaka Kazimierza Kwiatkowskiego - ma tu swój pomnik), ale teraz jest tu inaczej. Kolejne miejsce, które zostanie zadeptane.























































Po wieczornym spacerze byłam tak zmęczona przez te tłumy, że odłączyłam od naszej drużyny, wykapałam się i poszłam spać. Zanim zasnęłam, przybiegł Papas z informacją, że w pobliżu jest impreza i Betasza już tam poszła. Usi z Witkiem tez zaraz dołączą. W tej sytuacji wyskoczyłam z piżamy i udałam się w kierunku, skąd dobiegał śpiew. 
Bardzo ładnie śpiewali. Lokalna młodzież pięknie się bawiła bez oceanu` alkoholu. Mieli w sobie tyle radości! I mimo, że nie byli kształceni w tym kierunku, śpiewali naprawdę świetnie.















Kiedy przyszedł Usi, zarządził śpiewanie polskiej piosenki. I zaczął śpiewać "Wsiąść do pociągu byle jakiego...". Perkusista i gitarzysta szybko podjęli temat, a i reszta się dołączyła wokalnie. Usi ciągnął ten muzyczny temat w tak naturalny sposób, jakby było oczywiste, że ta piosenka jest powszechnie znana. No, teraz już na pewno jest  🤣 Zresztą, posłuchajcie sami....



A jednak fajnie jest w Hoi An 😊

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz