niedziela, 5 stycznia 2020

Nowa Banda Papasa w Bangkoku (wpis 1.)





Czekaliśmy, czekaliśmy i doczekaliśmy. Wyruszyliśmy na naszą wyprawę. Tym razem Banda Papas to Mamas, Papas, Betasza i Witek. O tych ostatnich pisałam już kiedyś. Prowadzą zaprzyjaźniony Hostel Easy Rider we Wrocławiu. Bardzo dobry hostel! Zdjęcia z wyprawy będą w dużym stopniu ich autorstwa.
Spotkaliśmy się w Warszawie, gdyż stamtąd mieliśmy lot. Emocji nie zabrakło. Ktoś puścił plotkę, że linie, którymi mieliśmy lecieć, Ukraine International Airlines, padają i loty są niepewne. Ja i Papas nie przejęliśmy się tym za bardzo. Jak nie te linie, to inne. Jak nie Bangkok, to inny cel. No problem! Zdumiewa jednak lekkość ferowania wyroków przez niektórych. Niejeden ludzik mógł zestresować się na maksa. A nie było czym. Lot punktualny, dobra obsługa, jedzenie też niezłe. Pierwszy raz leciałam tanią linią, która nie pobierała żadnych dodatkowych opłat. Wszystko w cenie! Bagaż, posiłek, kocyk, rozrywka pokładowa. Jedyny stres zafundowaliśmy sobie sami.
Po raz kolejny nie wystarczyło być na lotnisku z dużym zapasem czasu. Ponad dwie godziny przed wylotem (bez zdawania bagażu rejestrowego) omal nie wystarczyło.
Zapomnieliśmy, że wylatujemy poza Unię i trzeba przejść odprawę paszportową. W ostatniej chwili porozłaziliśmy się do toalet i w innych sprawach i ... zgubiliśmy Papasa. W zasadzie to ja zgubiłam. Trzeba było iść pilnie do odprawy, a Papasa nie mogliśmy znaleźć. Betasza i Witek zabrali nasze rzeczy i poszli w kolejkę, a ja latałam po lotnisku w poszukiwaniu Papasa. On w sumie szukał w tym czasie mnie, bo ostanie miejsce wspólnego pobytu było już nieaktualne. Przez głośniki poganiają nas, a my wciąż nie w komplecie. Dosłownie w ostatniej chwili poodnajdowaliśmy się. Kolejka do odprawy paszportowej dłużyła się niemiłosiernie. Pierwszy odprawił się Witek i pobiegł do bramki, żeby ewentualnie poprosić o zaczekanie. Kiedy pozostali troje dobiegaliśmy do bramki, znowu ponaglali przez głośniki. Rzutem na taśmę zdążyliśmy! Ufff..... Polecieliśmy do Kijowa. Tam już było spokojnie. Spotkaliśmy w palarni pana z Iranu, który mówił świetnie po rosyjsku i dowiedziawszy się, że jesteśmy z Polski zapytał, czy pamiętamy, że Iran (wówczas Persja) pomagał polskim dzieciom w czasie II wojny światowej? Oczywiście, że pamiętamy!
W Kijowie postanowiliśmy nie spuszczać się z oczu. Po niedługim oczekiwaniu ładujemy się samolotu do Bangkoku. Lot miał być wyjątkowo korzystny ze względu na czas przelotu. Niestety, nie dało się pospać. W rzędzie przed nami jacy radośni panowie pili wódeczkę i hałasowali. Przez większość lotu. Buraki po prostu, ale takich nigdzie nie brakuje.

Najważniejsze, że dotarliśmy szczęśliwie na miejsce. Mimo zmęczenia, postanowiliśmy wyruszyć od razu w miasto. Najpierw, oczywiście, powitalna zupka. Potem pobliski słynny park. Znaleźliśmy wśród roślin nasze malwy! Porwani zostaliśmy przez lokalna młodzież do wywiadów (ćwiczyli angielski)







































 Wieczorem relaks na dachu. To był bardzo długi dzień!

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz