W pierwszych słowach mojego posta pragnę poinformować, że ostatniej niedzieli nasi studenci poszli na zajęcia!!!!!!!! Co prawda mieli na 11.30, ale w przeszłości taka godzina nie stanowiła dla nich przeszkody do niewstania. Poszli na miasto zabawić się, jak zwykle. Zabrali naszą workaway'kę Jolę i tyle ich było widać. Niniejszym pragnę wyrazić swoje zawstydzenie, że szerzyłam taką okrutną nieprawdę, że "oni to nigdy". NIEPRAWDA!!! Raz na rok wstają i idą na zajęcia :))))
czwartek, 29 listopada 2012
niedziela, 25 listopada 2012
Taki Gość!!!!
Dzisiaj na nocnej "nasiadówce" na recepcji przypomnieliśmy sobie z Papasem i Adą Gościa, który na pewno będzie wśród tych, których będziemy pamiętać do końca dni naszych......
Był tym, który nocował w hostelu Mamas&Papas tej nocy, w której spali pierwsi Goście.
Przyjechał w nocy, przenocował i po śniadaniu odjechał. Nawet nie zdążyliśmy go poznać.
Po prawie roku pojawił się znowu.
Pierwszego wieczora opowiedział nam swoją historię. Urodził się w 1966 roku w Warszawie. W 1968 (w ramach nagonki antysemickiej tego czasu i masowej emigracji Żydów) wyjechał z rodzicami do Izraela. Mieszkał w wielu miejscach na świecie, ponieważ jego tata był pracownikiem cywilnym przy różnych ambasadach. Widział na żywo różne znane osoby ze świata wielkiej polityki. Pracuje jako dziennikarz w "Jerusalem Post". Przegadaliśmy cały wieczór i byliśmy pod wrażeniem jego wiedzy, oczytania i jego życia w ogóle.
Rozległość jego wiedzy była imponująca. Bardzo imponująca. Różne, odległe dziedziny i w każdej zorientowany doskonale. Mówił też w wielu językach.
Trwało to dwa dni.
Trzeciego dnia Yan poinformował nas, że ma ciśnienie 240/120 (albo coś koło tego, nie pamiętamy, ale baaaardzo wysokie) i ma tak od pierwszego dnia. Zaniepokojeni zapytaliśmy, czy chce, aby poszukać mu lekarza. Odparł, że ma ubezpieczenie i ubezpieczyciel już umawia mu wizytę. Czwartego dnia wciąż był bez leków. I piątego też. Zapaliła się nam lampka. Po raz kolejny zresztą. Nikt normalny z takim nadciśnieniem nie ryzykowałby i w te pędy leciałby do lekarza po leki. Wcześniej lampka oświetliła fakt, że Yan ...mhmmm... nie korzystał z prysznica. Miał łóżko w pokoju przy recepcji, więc widać (a po chwili czuć) było, że jest jakiś problem.
Od owego trzeciego dnia parę spraw zaczęło nas zastanawiać.
Skojarzyłam, że w paszporcie miał inny rok urodzenia. Miejsce zresztą też (Federacja Rosyjska). Zapytałam. Bez mrugnięcia wyjaśnił, że takiego paszportu potrzebował ze względów biznesowych. Zauważyłam też, że jego laptop ma ustawiony język rosyjski, a on sam ciągle nawija przez telefon po rosyjsku. Niby jeden z wielu języków, który zna. No, fakt znał ich kilka. Ale zaczęliśmy baczniej go obserwować. W sumie, póki płacił za pobyt, nie było naszą sprawą, w co pogrywa.
Ale z upływem czasu dawał coraz więcej dowodów na to, że jednak zdecydowanie pogrywa. Poprosiliśmy o napisanie po hebrajsku mamas&papas. Często prosimy Gości z innych kontynentów o napisanie w ich alfabecie tych słów. Yan mówił "jutro".Każdego dnia to samo. On nie umiał napisać nic po hebrajsku!!!! Był po prostu cholernie inteligentnym imigrantem z Rosji, który nie potrafił zasymilować się z nową izraelską ojczyzną. Zresztą jest to wielkim problemem w Izraelu. Mnóstwo imigrantów z Rosji, którzy nie są w stanie nauczyć sie języka ani życia w nowych realiach. Mają swoje dzielnice, gazety, sklepy, stacje telewizyjne. I tęsknią....
Nasz miły Yan mimo niewątpliwie wielkiej inteligencji, zaczął się gubić. Np. wcześniej mówił, że oboje rodzice dawno zmarli na raka. Któregoś dnia oświdczył, że dowiedział się, że ojciec właśnie zginął w wypadku samochodowym. Mylił się chłopak w zeznaniach. Mówił tak, bo chciał wzbudzić współczucie. Przestał płacić.....
Pewnego dnia stwierdził, że w jego ..mhmmm.... stolcu pojawiła się krew i idzie do lekarza. Dziwne, lekarz natychmiast, a z tym gigantycznym nadciśnieniem ciągle czekał. Ewidentna gra na litość. Stanowczo upomnieliśmy się o zapłatę. Tak, oczywiście, wypłaci i przyniesie. Potem napisał z miasta maila, że wizyta u lekarz kosztowała 825zł (tak, oczywiście, w Gdańsku wizyta dla człowieka z ulicy kosztuje tyle! zwłaszcza ta końcówka 25 jest typowa ;) ), a on może dziennie wypłacić 200euro. Może ewentualnie zapłacić kartą American Express. Odpisaliśmy, że nie ma problemu. Karty tego typu nie są akceptowane tak powszechnie, jak np. visa i chyba zaskoczyliśmy go tym stwierdzeniem, bo więcej się nie odezwał i nie wrócił do hostelu. Została nam na pamiątkę jego kurtka. Resztę rzeczy zabrał wychodząc. Przypadkiem, oczywiście. Bo wychodząc na pewno miał zamiar wrócić i uregulować należność :))))). Na szczęście jego dług był jeszcze na tyle mały, że to, co do tej pory zapłacił pokryło jego koszty.
Zakończenie znajomości nie było sympatyczne, ale Yan zapadł nam w pamięć nie tylko ze względu na dług. Jednak był nietuzinkowy. Szkoda, że oszust.
Pewnego dnia stwierdził, że w jego ..mhmmm.... stolcu pojawiła się krew i idzie do lekarza. Dziwne, lekarz natychmiast, a z tym gigantycznym nadciśnieniem ciągle czekał. Ewidentna gra na litość. Stanowczo upomnieliśmy się o zapłatę. Tak, oczywiście, wypłaci i przyniesie. Potem napisał z miasta maila, że wizyta u lekarz kosztowała 825zł (tak, oczywiście, w Gdańsku wizyta dla człowieka z ulicy kosztuje tyle! zwłaszcza ta końcówka 25 jest typowa ;) ), a on może dziennie wypłacić 200euro. Może ewentualnie zapłacić kartą American Express. Odpisaliśmy, że nie ma problemu. Karty tego typu nie są akceptowane tak powszechnie, jak np. visa i chyba zaskoczyliśmy go tym stwierdzeniem, bo więcej się nie odezwał i nie wrócił do hostelu. Została nam na pamiątkę jego kurtka. Resztę rzeczy zabrał wychodząc. Przypadkiem, oczywiście. Bo wychodząc na pewno miał zamiar wrócić i uregulować należność :))))). Na szczęście jego dług był jeszcze na tyle mały, że to, co do tej pory zapłacił pokryło jego koszty.
Zakończenie znajomości nie było sympatyczne, ale Yan zapadł nam w pamięć nie tylko ze względu na dług. Jednak był nietuzinkowy. Szkoda, że oszust.
niedziela, 18 listopada 2012
Zgubne skutki pobytu w hostelu
Życie hostelowe jest fajne. Poznajemy wielu ciekawych ludzi, uczestniczymy w miłych wydarzeniach, zaliczamy wspaniałe spontany. Również Goście hostelu Mamas&Papas wywożą stąd dobre wspomnienia.
Czy zawsze....?
Nocują u nas od czasu do czasu bardzo sympatyczni studenci. Za każdym razem proszą o zostawienie produktów na śniadanie w lodówce, ponieważ wstają bardzo wcześnie, żeby udać się na uczelnię i nie mogą spożyć posiłku o normalnej porze.
Tzn. planują wstać. I NIGDY im się to nie udało. Trzymamy się za brzuchy ze śmiechu, kiedy za każdym kolejnym razem mówią, że jutro NA PEWNO wstaną, bo maja jakiś "deadline" z zaliczeniem, kolokwium itp. Czasami idą w miasto, czasami na jakieś domówki, a czasami śmiertelne niebezpieczeństwo czyha na nich właśnie w hostelu.Przyjeżdżają do nas czasami szalone dziewczyny z Kaliningradu. Wyjeżdżają z domu o świcie. Lądują w hostelu w południe i rozpoczynają przygotowania do imprezy. Są bardzo wesołe, mają niesamowite pomysły, ogromną energię do zabawy - takie bardzo pozytywne "wariatki".
Któregoś razu nasi Panowie byli akurat w tym samym czasie, co dziewczyny. Panowie to naprawdę mocni wytrenowani zawodnicy, a jednak dziewczyny z Rosji wyszły z rywalizacji w duuuużo lepszym stanie.
Ostatnio przyjechał tylko jeden ze studentów. Cały wieczór spędził w wielkiej grzeczności w hostelu. Poprosił jedzonko do lodówki na rano. Wyglądało na to, że TYM RAZEM SIĘ UDA i wstanie wreszcie do szkoły.
Ale w tym czasie byli u nas przemili Goście z Kaliningradu (inna ekipa). Około północy zaprosili na jednego kielonka. Dosłownie jednego. Papas i Student poszli. Papas wrócił dosyć szybko. A Student......
Nigdy w życiu nie zaliczył takiego "zgonu". Umierał do popołudnia. Czuł wstręt do świata. Do szkoły oczywiście nie poszedł. Pożyczył kaskę na powrót i pojechał do domu. ZNOWU SIĘ NIE UDAŁO!!!!
Nawet nieśmiało zasugerowaliśmy, że może nie powinien się zatrzymywać w naszym hostelu. Odrzekł, że w innych miejscach też się nie udaje, a u nas jest fajnie :)
Wiktoria i jej towarzysze gwarantują szampańska zabawę
Nasi studenci złowieni przez Wiktorię
poniedziałek, 12 listopada 2012
Po co przyjeżdżają do Gdańska....
Nie mieliśmy pojęcia przed otworzeniem Hostelu Mamas&Papas, jak bardzo różne mogą być powody pobytu w hostelu.
Oczywiście pierwszy i podstawowy cel, w jakim przybywają do Gdańska Goście to cel turystyczny. Gdańsk jest postrzegany jako miejsce bardzo piękne. Bardzo często Goście odwiedzają Malbork, Stutthof i Sopot. Ten ostatni nie tylko jako miejsce do obejrzenia, ale przede wszystkim w celach imprezowych. Nasi taksówkarze nieźle nabijają kabzy. Nocny transport publiczny wybitnie im w tym pomaga.
Bardzo częstym powodem wizyty w Gdańsku są zakupy. Przodują w tym Rosjanie, głównie z Kaliningradu, ale inne nacje też korzystają z różnic cenowych. Pokłosiem zakupów często bywa kubeł na śmieci pełny porzuconych butów czy innych części garderoby. Tylko Pan z wędką ma później problem, co zabrać i czy na małżonkę będzie pasować.
Kolejnym powodem przybycia do Gdańska i noclegu w hostelu jest bardzo prozaiczna potrzeba znalezienia pracy. Dużo osób szuka szczęścia w odległym często dla nich Gdańsku. Niestety, na ogół nie wiemy, czy z sukcesem, chociaż zawsze trzymamy mocno kciuki.
Zresztą, nieturystyczne powody podróży są tak liczne, że nie wyobrażaliśmy sobie tego wcześniej. Sami nocowaliśmy w hostelach wyłącznie jako turyści i stąd może nasze zaskoczenie.
Ludzie przyjeżdżają na rozmowy kwalifikacyjne, na szkolenia, na egzaminy, do pracy.
Wśród tych ostatnich był Pan, który incognito wizytował kluby go go (go-go, gogo - jak to się pisze?). Stwierdził zresztą, że te przybytki mamy kiepskie. Mówił, że za pieniądze zleceniodawcy może się pomęczyć, za swoje nigdy w życiu! Dziwił się, że nie mamy materiałów reklamujących takie miejsca i nie polecamy ich Gościom. W sumie nie pomyśleliśmy o tym. Ale może i lepiej, skoro kiepskie są.........
Dzisiaj przyjechał Gość ze Szwecji na....rozprawę sądową. Został oszukany przez polskiego developera. Sprawa toczy się w sądzie już trzy lata. Pan oczywiście nie może się nadziwić. Mówi, że w Szwecji po roku byłoby po wszystkim. No cóż, wstydziliśmy się za kolej, pocztę i inne, możemy powstydzić się i za sądy.
Byli też u nas Goście z trójmiejskim meldunkiem. Różne sytuacje, najczęściej niewesołe, zmuszały ich do szukania noclegu na mieście czyli w hostelu Mamas&Papas.
Jeszcze jedna historia.
Pojawiła się w hostelu Pani, która kiedyś u nas gościła. Tym razem przyjechała z mamą do Gdańska odwiedzić brata. Narzeczona brata kategorycznie odmówiła ugoszczenia przyszłej teściowej i szwagierki. Po krótkiej i treściwej kłótni Panie postanowiły zanocować w znanym już sobie miejscu, czyli w naszym hostelu. Nierozwiązanie konfliktu spowodowało ogromny stres i morze wylanych łez. Ale Panie były charakterne. Pojechały jeszcze raz się rozmówić i wróciły wyluzowane i zadowolone. Okazało się, że urażona narzeczona uderzyła swojego ukochanego. Tego mamusia nie wytrzymała i... oddała... narzeczonej. Wysiłek fizyczny najwyraźniej pomógł pozbyć się nadmiaru złej energii. Dziewczyny odreagowały i od tej pory miały fajny pobyt w Gdańsku.
Żeby nie było tak strasznie życiowo, dodam, że nadal większość osób przyjeżdża zwiedzać, na koncerty, na mecze.
niedziela, 4 listopada 2012
Pan z wędką....
Życie hostelu Mams&Papas jest barwne nie tylko dzięki Gościom przyjeżdżającym do Gdańska. Wśród ważnych postaci z okolic hostelu znajduje się Pan z wędką....
Pierwszy raz zobaczyliśmy Pana wkrótce po rozpoczęciu działalności hostelu. Pojawił się w piękny słoneczny letni poranek. Wynurzył się jak Afrodyta z piany morskiej. Pojawił się znienacka, prawie piękny i na pewno intrygujący.
Prawie piękny... Wyglądał, jakby parę dni wcześniej wyszykował się elegancko na ważną uroczystość. No właśnie, parę dni wcześniej.... Koszula miała ślady białości i żelazka, reszta odzieży też nosiła wspomnienie elegancji. Pan z wędką na ramieniu przywitał się i oświadczył, że idzie na ryby. Powtarzało się to kilka dni. Nigdy nie złowił żadnej ryby, ale dzielnie wędkę nadal nosił. Po jakimś czasie wędka zniknęła, strój też został zmieniony na mniej wizytowy. Okazało się, że prawdziwą pasją Pan nie są ryby lecz puste puszki. Tzn. pełne prawdopodobnie są Panu bliższe, ale zanim będą pełne, trzeba trochę pochodzić za pustymi.
Pan "zabija" nas co chwila swoimi pomysłami czy tekstami. Któregoś razu Papas przyłapał go wcześnie rano, gdy wynurzył się z naszego ogrodu z worami pełnymi puszek i flaszek. Zapytany, co on tutaj robi, odrzekł, że on tu sobie przechowuje łupy. Nie chce mu się nosić, to wlazł na prywatną posesję i zrobił sobie magazyn. Papas stanowczo Pana pogonił i zabronił wstępu na nasz teren, zwłaszcza w takim stanie czystości, zapachu i celu. Pan baaaaaaaaaaaaardzo zdziwiony zapytał: Dlaczego???!!! Przecież on niczego złego nie robi.!!!Stwierdzenie, że samo szwendanie się bez zgody właściciela po prywatnym terenie jest czymś niewłaściwym, nie docierało do Pana ani trochę. Musieliśmy jakiś czas walczyć z Panem, żeby zrozumiał, że nie może czuć się jak u siebie w domu. Że nie może rozwalać śmieci z kubłów, że nie może włazić do Gości z pytaniem, czy mają puszki (tak też raz zrobił), prosić o datki. Udało mi się wreszcie Pana spacyfikować. Po kolejnym incydencie udałam, że robię mu zdjęcie komórką. Powiedziałam, że następnym razem wezwę policję i tak się wydarłam, ze.... do dzisiaj mi wstyd. Swoją drogą, nie wiedziałam, że mam taki duży zasób słów służący do przeganiania bezczelnych typów. Uważajcie!!!!!
Pan jest teraz dużo porządniejszy. Wspomina często, jak go pogoniłam. I nadal jest stałym elementem naszego pejzażu. Czasami nas irytuje, czasami rozbawia.
Ostatnio zapytał grzecznie zza płotu:
-Czy są jakieś puszki do zabrania?
-Są.
-To ja zabiorę, jak będę wracał.
-Nie wiem, czy jeszcze będą.Konkurencja nie śpi.
- Będą, będą. Pani popilnuje!
Kurcze, mam wyrzuty sumienia, bo nie popilnowałam...
Ostatnio zapytał grzecznie zza płotu:
-Czy są jakieś puszki do zabrania?
-Są.
-To ja zabiorę, jak będę wracał.
-Nie wiem, czy jeszcze będą.Konkurencja nie śpi.
- Będą, będą. Pani popilnuje!
Kurcze, mam wyrzuty sumienia, bo nie popilnowałam...
Innym razem Goście wyrzucili damskie buty. Pan chętnie się nimi zaopiekował i zabił nas pytaniem. "Czy te buty będą dobre na moją małżonkę?" Oczywiście w życiu nie widzieliśmy szanownej małżonki Pana. Tak też odpowiedzieliśmy. A Pan niezrażony pyta: "Ale nie będą za małe?"
Taki właśnie jest Pan z wędką....
To też buty naszych Gości, ale o tym innym razem...
Subskrybuj:
Posty (Atom)