poniedziałek, 6 stycznia 2020

Papasy ucztują (wpis 2.)



W Bangkoku zabawimy krótko. Dla Witka i Betaszy jest to pierwszy pobyt, ale czasu mało, żeby poczuć miasto.
Postanowiliśmy pomóc, kierując ich na "must be". Dla nas oznacza to między innymi zajrzenie do chińskiej dzielnicy i do Sikhów. Również obowiązkowo zobaczyć (jeden jedyny raz) mega komercyjny Khao San (wszak to tamtejszy Monciak czy Krupówki). Obowiązkowo przy tym przepłynąć statkiem. Do tego parę miejsc typu Wat Arun czy Wat Pho i... czas się skończy.

Do China Town udaliśmy się metrem, a następnie z buta. Gdy dotarliśmy, najpierw zjedliśmy śniadanko i ruszyliśmy dalej. A tam, jak zwykle, tłumy, tłumy, tłumy. W sumie to takie chińskie :) Mogliśmy poczuć się jak byśmy byli w Chinach :) 


















Świątynia Sikhów mieści się w właśnie w chińskiej dzielnicy. Okazało się, że mieli jakieś święto. Dużo ludzi i zaproszenie na posiłek. Czemu nie?!




W świątyni dopadła nas jakaś kobieta, która postanowiła opowiedzieć nam coś o społeczności sikhijskiej. W sumie wyszło to trochę tak, że jakby mówiąc o tolerancji i otwartości w swojej religii, dała odczuć, że są wyjątkowi i najlepsi. Chyba wszystkie religie są wyjątkowe i najlepsze :) A wg nas świat bez religii byłby chyba spokojniejszy.
Po rozmowie zapytała, czy nie chcemy zrobić sobie w świątyni fotki. Osłupieliśmy! Poprzednimi razy podkreślano, że zdjęć robić nie można! Czy to z okazji święta, czy zmienili zdanie - nie wiem.






Potem zaprosili nas do dużej sali, gdzie mogliśmy pojeść hinduskich specjałów. Oczywiście za darmo! Bardzo nam odpowiadało :) Zwłaszcza, że akurat zbliżała się pora lunchu. 






Teraz na statek. Nie mogliśmy skumać, która linia nam podpasuje. Nikt nie potrafił nam pomóc, ale udało się i dotarliśmy na zepsuty Khao San. Nie zabawiliśmy długo. Szybkie zakupy (koszulki), szybka kawa/sok/shake/piwo i już nas nie było. Tam wszystko jest jak w Europie. Gdyby nie elementy lokalne w wystroju, nikt by się nie kapnął, że jest w egzotycznej Azji.





















 



 







Jeszcze dwa kilometry z buta do metra i 14 stacji i dotarliśmy do naszej dzielni. Ależ długi był ten dzień! Długi, ale fajny :)






 




1 komentarz:

  1. I znowu przepiękne zdjęcia i ciekawe komentarze - dziękuję i pozdrawiam Was

    OdpowiedzUsuń