Dwa lata nie pisałam nic na blogu. Nie był to najlepszy czas. Pandemia, lockdown, osobiste tragedie. Nie było weny do pisania.
Dzisiaj opowiem Wam parę historii o uchodźcach.
Pierwsze ofiary wojny zjawiły się niedługo po wybuchu wojny w Ukrainie. Było to małżeństwo, których wojna zastała w czasie urlopu w Polsce. Ich miasto było bombardowane i bali się wracać. Byli to zamożni ludzie, więc opłacili pobyt.
Potem przybyli przyjaciele Diany. Ukrainka i dwóch Białorusinów. Wyjechali na wakacje w góry i tam zastał ich wybuch wojny. Mieszkali na stałe w Odessie, która była już bombardowana. Zdecydowali, że jadą do Polski. Białorusini znaleźli się w Ukrainie, bo byli represjonowani przez reżim Łukaszenki. Teraz ponownie są uchodźcami, a na Białoruś wrócić nie mogą, bo trafią do więzienia. Przyjechali do Gdańska z deską snowbordową i ciuchami do uprawiania sportu. Smutne, bo takich ludzi nie ujęto w programie pomocy. A to są tacy sami uchodźcy, jak rodowici Ukraińcy. Nawet bardziej są uchodźcami, bo uciekają po raz drugi. Zaproponowaliśmy im bezpłatny pobyt i pomoc finansową. Nie maja prawa do pracy.
Przyjechało też małżeństwo ukraińsko-gruzińskie. Na co dzień mieszkali na przedmieściach Kijowa. Po wybuchu wojny zamarła tam cała infrastruktura. Zamknięte wszystko. Zdecydowali się przenieść do Kijowa, bo tam coś działało i docierała pomoc humanitarna. Przede wszystkim wywieźli dziecko do babci w Gruzji. Wrócili do Kijowa, żeby zorganizować życie drugiej babci i prababci. Najstarsza członkini rodu jest osobą niechodzącą i nie ma szans na ewakuację. Musiała zostać, a z nią mama naszej gościni. I pies. Pies jada tylko kaszę z mięsem i nie rozumie, że jest wojna i nie można grymasić. Wyjechali do Polski, aby złapać jakiś samolot do Gruzji i połączyć się z dzieckiem. Loty z Warszawy były tak koszmarnie drogie, że opłacało im się poczekać kilka dni w Gdańsku i stąd wylecieć.
Kolejna historia dotyczy trzech pań z trójką dzieci. Uciekły z Charkowa. Wszyscy wiemy, co spotkało Charków. Chronili się w piwnicach podczas nalotów. Zdecydowali się uciekać. Granicę przeszli pieszo, ale było to jakieś malutkie przejście graniczne i nie czekali długo. Stamtąd przewieziono ich do Zamościa. Dalej do Lublina. Potem Warszawa i nocleg na kilkuset osobowej hali. Potem Poznań i stamtąd do Gniezna. To nie koniec. Znaleziono im nocleg w jakiejś wiosce oddalonej ponad 20 km od Gniezna. Dojechali 22:30, a miejsce do życia okazało się jakimś ponurym żartem. Nie było łóżek, za to był skład drewna i jakieś balie z brudną wodą. "Dom" był usytuowany pod lasem i w zasięgu wzroku żadnych domostw. Prowadziła do niego błotnista droga gruntowa. Brak transportu publicznego. Brak wszystkiego, w tym internetu. Nie zdecydowali się na te warunki i wolontariusze odwieźli je do Gniezna. Stamtąd bez snu udali się do Gdańska, bo ktoś znalazł nas. Odebrałam grupę z pociągu. Jedna z pań miała tak ciężką walizę, że w drodze z peronu na przystanek robiliśmy 4 przerwy. Mamy targały bagaże, a dwójką młodszych dzieci zajmowała się najstarsza 12-latka. Musiała szybko dorosnąć. Trzymała młodszych za ręce bardzo uważnie. Pewnie została wyuczona, że nie można na moment stracić kontroli, żeby się nie pogubić. Z autobusu zadzwoniłam do Papasa, żeby zorganizował targanie nieszczęsnej walizy od przystanku do hostelu. Nie wyobrażałam sobie Juli, żeby dalej będzie miała tę mordęgę. Przyszedł po nas pan z ukraińsko-gruzińskiego małżeństwa. Zrobił chyba ze cztery przystanki, a to był naprawdę duży pan. Jak ta Jula dała radę przez dwa dni tę mega ciężką walizkę targać? Walizka oczywiście dawno straciła po drodze kółka.....
Planowaliśmy w pokoju z sześcioma miejscami do spania przyjąć 3-4 osoby. Trafiło się sześć osób. Jak weszły do pokoju rozpłakały się, a ja z nimi. Przyszedł Papas, żeby przywitać Gości i dołączył do do tych emocji. Przez dwa dni bez przerwy przemieszczały się. Dzieci zasypiały na stojąco. Te ciasne warunki odebrały bardzo pozytywnie. Pod osobistą opiekę wzięła je Karolina, współlokatorka p.Czesi. Załatwiła pracę, przywozi dary, pomaga. P.Czesia gotuje (oczywiście). Brat Papasa, Piotr, wraz żoną Renatą i synem Dominikiem też bardzo aktywnie wspierają, pomagają.
Na dzisiaj kończę, ale historii jest więcej. Opowiem później. Zdjęć nie robimy, bo chyba nie wypada.
Pomagajcie, jak umiecie i możecie. Poniżej link do zrzutki. Poczytajcie.
https://zrzutka.pl/ekex2v