środa, 18 lutego 2015

Mamas&Papas smutni (wpis 24.)

Nie wiadomo, kiedy zleciał czas. Zaczyna docierać do nas, że za moment skończy się nasza podróż. Tyle miejsc, ludzi, wrażeń. Smutno nam trochę, ale pocieszamy się, że powrót łączy się ze spotkaniem z ludźmi miłymi naszym sercom.
Ostatni etap naszej podróży to Ayutthaya - dawna stolica Tajlandii. Spędziliśmy tu niewiele czasu, bo musimy zdążyć do Bangkoku na samolot.
Jechaliśmy pociągiem. Była to podróż z gatunku bardzo męczących. Jechaliśmy lepszą drugą klasą. W zasadzie jedyny luksus był w postaci dużej przestrzeni na nogi. Naprawdę wygodnie. Poza tym wagon był bardzo zdezelowany, taki, jak to w Tajlandii jeżdżą. Klimatyzacja to wiatraki pod sufitem i pootwierane okna i drzwi. W tajskich pociągach pociągi jeżdżą z drzwiami otwartymi cały czas i przechodząc między wagonami trzeba uważać, żeby nie wypaść. Przeszliśmy się do wagonu restauracyjnego. Było tam kilka stolików przykrytych brudnymi obrusami. Siedzieli tam konduktorzy i inni ludzie z obsługi. Do jedzenia nie było nic, do picia parę butelek z napojami przechowywanych w skrzyni z wodą. Zastanawialiśmy sie od początku jazdy, po co ten wagon dołączono do składu i nie wymyśliliśmy żadnej odpowiedzi.

Z mnichami spotykaliśmy się na papierosku


W sąsiednim pociągu podróżują w hamaku

Toalety proste, ale czyste


Zabawki Papasa

Tego trochę dało się zjeść


Hałaśliwa sprzedaż obnośna

Ale z głodu nikt nie umrze. Całą drogę chodzą po pociągu sprzedawcy wszelkiej maści napitków i jedzenia. Nie można było się zdrzemnąć, bo ciągle ktoś chodził. Idąc drą się jak opętani. Po tajsku oczywiście. Nie wiedzieliśmy więc, co sprzedają. Spróbowaliśmy coś kupić, ale na ogół nie trafialiśmy. Były to takie dziwa, że nawet Papas wymiękał. Byliśmy bez śniadania, a droga trwała prawie 11 godzin i dlatego usiłowaliśmy coś upolować. W sumie na sześć zamówień jedno nam smakowało, dwa tak sobie (nie skończyliśmy porcji). Reszta to porażka! Ale przeżyliśmy i potwornie zmęczeni i wymiętoleni dojechaliśmy do Ayutthaya .
W Ayutthaya było jeszcze bardziej gorąco niż w Ubon Ratchathani. W ogóle od Champasak gorąc jest coraz większy i powinniśmy się cieszyć, że przyjechaliśmy zimą, bo potem będzie jeszcze gorzej.  Zdumiewali nas tutejsi ludzie, którzy chodzą w kurtkach. Jedna Pani w autobusie miała kurtkę z futrzanym kołnierzem!
W tym potwornym upale jeździliśmy po historycznych stanowiskach pełnych fascynujących pozostałości dawnej Ayutthaya. Budowle, których wspomnienia oglądaliśmy, powstały w czasach, kiedy w Europie cywilizacja dopiero startowała.














Nasze ostatnie podrygi w Azji, więc nie mogę sobie odmówić zdjęć z marketu.








Te kolory i zapachy są nie do odtworzenia.

Trudno mi wybrać temat do pisania. Tyle widzieliśmy, słyszeliśmy, smakowaliśmy, czuliśmy. 
































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz