Phonsavan to miasto nowe. Powstało na miejscu miasta zbombardowanego i całkowicie zniszczonego przez Amerykanów w czasie wojny wietnamskiej. Ja osobiście nie miałam pojęcia, w jak dużym stopniu Laos był uwikłany w tą wojnę. Dla mnie już sama nazwa wojny umiejscowiła mi ją w Wietnamie. Laos był w tym czasie krajem NEUTRALNYM, a Amerykanie zrzucili tam ponad pół tony bomb na mieszkańca. Naloty odbywały się w sekrecie (nie informowano opinii publicznej w USA i rzekomo nawet Kongresu) i kiedy w 1973 roku Amerykanie ogłosili, że kończą naloty na Wietnam, faktycznie skończyli i wszystko przerzucili na Laos. Koncentrowali się na cywilach. Nie używali raczej bomb przeciwpancernych, ale często kasetowych. Szacuje się, że 1/3 bomb wtedy nie wybuchła. I te cały czas wybuchają. W 2008 roku było 600 ofiar niewybuchów. Wiele miejsc jest wciąż nieodminowanych, między innymi pola uprawne. Ludzie boją się uprawiać pola, bo wciąż spotykają się z wybuchami. Idą więc do dżungli, żeby coś znaleźć (tak jak ich odlegli przodkowie), albo próbują sprzedawać na złom resztki bomb znajdowanych w okolicy. Czasami akcje poszukiwawcza kończą się wybuchem.
Poniżej wystawki z bomb. Bardzo popularny widok.
Mimo, że minęło 40 lat od zakończenia nalotów Laos cały czas boryka się z ich skutkami. Wciąż wiele miejsc jest nieodminowanych. Poza miastami bieda jest straszliwa, ludzie nie mają gdzie uprawiać ryżu. Widzieliśmy tablice informujące o wsparciu z wielu krajów przy oczyszczaniu terenu z niewybuchów. O USA w tym kontekście nie słyszeliśmy.
Atrakcją turystyczną okolic Phonsavan jest Plain of Jars - Równina Dzbanów. Dla oglądających dostępne są jedynie stanowiska 1,2 i 3. Reszta jest wciąż zaminowana. Są specjalne oznaczenia, którędy można chodzić, żeby nie narażać się na niebezpieczeństwo wybuchu.
Idziemy po lewej stronie. Zawsze po białej stronie. |
Dzbany są intrygujące. Jedni twierdzą, że to urny. Inni doszukują się praktycznego wykorzystania np. do zbierania wody w suchej porze czy może jako naczynie do fermentacji wina czy magazynowania ryżu. Dzbany mają różną wielkość. Datuje się je na co najmniej 2000 lat i jest ich tysiące. Faktycznie intrygująca historia.
Obok jednego ze stanowisk z dzbanami odwiedziliśmy jaskinię, w której znaleźliśmy miejsce kultu religijnego. W czasie nalotów było to miejsce schronienia dla okolicznej ludności..
Ciekawy był ołtarzyk przy wejściu. Zobaczcie, czym obdarowali swoje Bóstwo :)
W drodze powrotnej mieliśmy jeszcze obejrzeć sowiecki czołg z czasów wojny wietnamskiej. To co zastaliśmy mogłoby być czymkolwiek. Wszystko na sprzedaż!
Wycieczkę odbyliśmy w bardzo ciekawym towarzystwie. Oprócz nas był Włoch, Amerykanie, Szwedka, Australijka, Kanadyjka, Niemki, Anglik i ktoś tam jeszcze. Rozmowy z tymi interesującymi ludźmi wcale nie były mniej zajmujące niż Plain of Jars.
Co nas mile zaskoczyło obcokrajowcy bardzo dużo wiedzieli o Polsce i historii ostatniego wieku. Chociaż czasami musieliśmy niektóre sprawy objaśniać dokładniej. Np. kto zamordował polskich oficerów w Katyniu.
Phonsavan nie jest dużym miastem i często na siebie wpadaliśmy po powrocie z wycieczki. Większość spędziła wieczór w bardzo fajnym lokalu prowadzonym przez ....Szkota. Niezłe żarcie, miła atmosfera.
Wyobraźcie sobie, że w Phonsavan marzliśmy! To taki biegun zimna Laosu. O ile w dzień było spoko, to nocą marzyliśmy o cieplejszej kołdrze lub leciutkim ogrzewanku. Inna sprawa, że hotel mieliśmy wyjątkowo podły. Był też wyjątkowo tani - 10$ za pokój 2-osobowy z łazienką i klimatyzacją. Tyle że klimatyzacja nie była potrzebna, a łazienka brudna :( Mieliśmy śpiwory, ale lenistwo było jednak większe niż zmarźlactwo.
W Phonsavan byliśmy krótko, ale i tak na koniec daliśmy się orżnąć :) Kupiliśmy bilety na autobus do Pakxan. W cenie była podwózka na dworzec spod hotelu. Bliziutko był jeden dworzec autobusowy, ale skoro mają nas zawieźć to pewnie na ten drugi odleglejszy. Jednak nie! Czekaliśmy na pick-up z 20 minut i Pan podwiózł nas 200m na ten najbliższy dworzec. Wyszło tylko na to, że znowu przybyliśmy ostatni i dostaliśmy najgorsze miejsca z tyłu :) Ale nie było tylko niewygodnie. Przede wszystkim wesoło :)
Pani jest w pracy. Wlewa paliwo do aut. Jest tak zamaskowana, że wątpimy, czy praca na stacji benzynowej jest jej prawdziwym zajęciem. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz