niedziela, 8 lutego 2015

Mamas&Papas w Phonsavan (wpis 16.)

 
 
Phonsavan to miasto nowe. Powstało na miejscu miasta zbombardowanego i całkowicie zniszczonego przez Amerykanów w czasie wojny wietnamskiej. Ja osobiście nie miałam pojęcia, w jak dużym stopniu Laos był uwikłany w tą wojnę. Dla mnie już sama nazwa wojny umiejscowiła mi ją w Wietnamie. Laos był w tym czasie krajem NEUTRALNYM, a Amerykanie zrzucili tam ponad pół tony bomb na mieszkańca. Naloty odbywały się w sekrecie (nie informowano opinii publicznej w USA i rzekomo nawet Kongresu) i kiedy w 1973 roku  Amerykanie ogłosili, że kończą naloty na Wietnam, faktycznie skończyli i wszystko przerzucili na Laos. Koncentrowali się na cywilach. Nie używali raczej bomb przeciwpancernych, ale często kasetowych. Szacuje się, że 1/3 bomb wtedy nie wybuchła. I te cały czas wybuchają. W 2008 roku było 600 ofiar niewybuchów. Wiele miejsc jest wciąż nieodminowanych, między innymi pola uprawne. Ludzie boją się uprawiać pola, bo wciąż spotykają się z wybuchami. Idą więc do dżungli, żeby coś znaleźć (tak jak ich odlegli przodkowie), albo próbują sprzedawać na złom resztki bomb znajdowanych w okolicy. Czasami akcje poszukiwawcza kończą się wybuchem.
 
Poniżej wystawki z bomb. Bardzo popularny widok.
 



 
Mimo, że minęło 40 lat od zakończenia nalotów Laos cały czas boryka się z ich skutkami. Wciąż wiele miejsc jest nieodminowanych. Poza miastami bieda jest straszliwa, ludzie nie mają gdzie uprawiać ryżu. Widzieliśmy tablice informujące o wsparciu z wielu krajów przy oczyszczaniu terenu z niewybuchów. O USA w tym kontekście nie słyszeliśmy.
 
Atrakcją turystyczną okolic Phonsavan jest Plain of Jars - Równina Dzbanów. Dla oglądających dostępne są jedynie stanowiska 1,2 i 3. Reszta jest wciąż zaminowana. Są specjalne oznaczenia, którędy można chodzić, żeby nie narażać się na niebezpieczeństwo wybuchu.
 
Idziemy po lewej stronie. Zawsze po białej stronie.
 
Dzbany są intrygujące. Jedni twierdzą, że to urny. Inni doszukują się praktycznego  wykorzystania np. do zbierania wody w suchej porze czy może jako naczynie do fermentacji wina czy magazynowania ryżu. Dzbany mają różną wielkość. Datuje się je na co najmniej 2000 lat i jest ich tysiące. Faktycznie intrygująca historia.
 


 
 


 





 
Obok jednego ze stanowisk z dzbanami odwiedziliśmy jaskinię, w której znaleźliśmy miejsce kultu religijnego. W czasie nalotów było to miejsce schronienia dla okolicznej ludności..
 


 
Ciekawy był ołtarzyk przy wejściu. Zobaczcie, czym obdarowali swoje Bóstwo :)
 


W drodze powrotnej mieliśmy jeszcze obejrzeć sowiecki czołg z czasów wojny wietnamskiej. To co zastaliśmy mogłoby być czymkolwiek. Wszystko na sprzedaż!


Wycieczkę odbyliśmy w bardzo ciekawym towarzystwie. Oprócz nas był Włoch, Amerykanie, Szwedka, Australijka, Kanadyjka, Niemki, Anglik i ktoś tam jeszcze. Rozmowy z tymi interesującymi ludźmi wcale nie były mniej zajmujące niż Plain of Jars.
 
 
 
Co nas mile zaskoczyło obcokrajowcy bardzo dużo wiedzieli o Polsce i historii ostatniego wieku. Chociaż czasami musieliśmy niektóre sprawy objaśniać dokładniej. Np. kto zamordował polskich oficerów w Katyniu.
 
Phonsavan nie jest dużym miastem i często na siebie wpadaliśmy po powrocie z wycieczki. Większość spędziła wieczór w bardzo fajnym lokalu prowadzonym przez ....Szkota. Niezłe żarcie, miła atmosfera.
 
 



 
Wyobraźcie sobie, że w Phonsavan marzliśmy! To taki biegun zimna Laosu. O ile w dzień było spoko, to nocą marzyliśmy o cieplejszej kołdrze lub leciutkim ogrzewanku. Inna sprawa, że hotel mieliśmy wyjątkowo podły. Był też wyjątkowo tani - 10$ za pokój 2-osobowy z łazienką i klimatyzacją. Tyle że klimatyzacja nie była potrzebna, a łazienka brudna :( Mieliśmy śpiwory, ale lenistwo było jednak większe niż zmarźlactwo.
 
W Phonsavan byliśmy krótko, ale i tak na koniec daliśmy się orżnąć :) Kupiliśmy bilety na autobus do Pakxan. W cenie była podwózka na dworzec spod hotelu. Bliziutko był jeden dworzec autobusowy, ale skoro mają nas zawieźć to pewnie na ten drugi odleglejszy. Jednak nie! Czekaliśmy na pick-up z 20 minut i Pan podwiózł nas 200m na ten najbliższy dworzec. Wyszło tylko na to, że znowu przybyliśmy ostatni i dostaliśmy najgorsze miejsca z tyłu :) Ale nie było tylko niewygodnie. Przede wszystkim wesoło :)
 




Pani jest w pracy. Wlewa paliwo do aut. Jest tak zamaskowana, że wątpimy, czy praca na stacji benzynowej jest jej prawdziwym zajęciem.
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz