wtorek, 10 lutego 2015

Mamas&Papas i dziwak (wpis 18.)

W Thakhek byliśmy krótko. Czas teraz jakby przyspieszył i bezlitośnie pokazuje, że mamy mniej niż więcej czasu na podróżowanie. Ten niedługi pobyt w Thakhek straciliśmy na poszukiwanie ....centrum. Wyczytaliśmy w relacjach innych podróżujących, że dobre crepes można znaleźć właśnie w centrum. Zawzięliśmy się i szukaliśmy, ale nie natrafiliśmy na ani jedno miejsce :( Nałaziliśmy się co niemiara i wychodzi nam, że w zasadzie centrum było tam, gdzie mieszkaliśmy.











 
Po kolejnym etapie poszukiwań odpoczywaliśmy w cieniu i podszedł do nas niesamowity dziwak. Miał jedną stopę bosą, na drugiej kawałek skarpety i klapka. Na głowie miał dziwną przepaskę z plastikowej taśmy. Niósł coś w ręku i spożywał to. Poprosił o papierosa. Poczęstowałam go, bo wiem z doświadczenia, że to najszybsza droga na pozbycie się interesanta. Pan wyciągając papierosa pobrudził sąsiedniego ...krwią. Zorientowaliśmy się, że on zjadał ptaka z piórami i wnętrznościami. Kawałeczek oderwał i położył koło mnie na stole. Chyba jako podziękowanie. Fuj! Zostawiłam jego podarunek wraz z paczką z pozostałymi papierosami i przenieśliśmy się z Papasem w inne miejsce. Tutaj rzadko się spotyka "odjechanych" ludzi, a ten był szczególnym egzemplarzem. Wręcz przerażającym.











 
Na szczęście ten dziwak to był wyjątek. Laotańczycy są mili i kontakty z nimi są serdeczne. Na poniższych fotkach krótka kronika integracji polsko-laotańskiej. Pan zawołał Papasa, kiedy przechodziliśmy obok. Szybki toast lokalnym męskim trunkiem!






Późny wieczór przykrył nieprzyjemne spotkanie. Papas po raz kolejny znalazł się na lokalnym weselu. Wyszedł przed hotel posiedzieć i pogapić się. Ja zostałam w pokoju, żeby ...pisać bloga. Po jakimś czasie zachciało mi się pić, więc zeszłam na dół, żeby mi Papas otworzył zimne piwo. Schodzę i co widzę? Papas jako "dyskotekowy zwierz"! Razem z innym białasem (z Kanady) zostali zaproszeni na wesele i bardzo skwapliwie korzystali. Jak zeszłam, to też się przyłączyłam. Impreza odbywała się na ulicy. Centralnie na ulicy. Wcześniej widzieliśmy, że rozstawiają się jakieś stoły, ale myśleliśmy, że to jakaś garkuchnia szykuje się do kolacji. Papas zawsze znajdzie się tam, gdzie lokalni ludzie urządzają jakieś uroczystości. Pojadł, popił darmowe piwo, potańczył (wszak to dyskotekowy zwierzak), pościskał się z laotańskimi kumplami. Cały Papas!













 
Thakhek jest miastem klimatycznym. Niemniej nie zapominajmy, że w dalszym ciągu jest to Laos, gdzie bieda jest wszechobecna. Nawet Tajlandia, którą widać doskonale na drugim brzegu rzeki wydaje się rajem. Laotańczycy mieszkający w miejscowościach położonych wzdłuż Mekongu, mogą sobie tylko popatrzeć na lepszy świat. Potrzebują wizy, żeby wjechać  do kraju będącego tuż tuż.


 
Spotkaliśmy Polaków, których Papas spotkał wcześniej w Luang Prabang. Zaczepili go w związku z koszulką z miśkami. Teraz też miał miśki, więc poznali go. Powiedzieli, że ich syn złamał nogę. Pojechali do szpitala, takiego lepszego z "international" w nazwie. Tam od razu zasugerowali, żeby pojechali na drugą stronę rzeki do Tajlandii. Poziom opieki medycznej jest tam dużo lepszy. Z jakichś względów nie zdecydowali się. Zapłacili 1 dolara za prześwietlenie, 1 dolara za gips. A ten gips jest taki miękki, że palec wchodzi do wewnątrz. Na miejscu wystrugali im kule, takie jakie w Europie używano wiele, wiele lat temu. W sumie śmieszno i straszno. Na koniec (na pocieszenie?) nasi rodacy zostali zaproszeni na ..... imprezę, która odbywała się akurat w szpitalu. Że też Papas tam się przypadkiem nie znalazł?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz