sobota, 14 lutego 2015

Mamas&Papas teraz zadowoleni (wpis 20.)

Z radością opuszczaliśmy Pakse. Oczywiście nie obyło się bez małych niedogodności. Najpierw spóźnił się bus, który miał nas dowieźć do docelowego autobusu. Kiedy wreszcie dotarliśmy na miejsce zbiórki i zaczęliśmy ładować się do pojazdu, okazało się, że jest tylko jedno miejsce i mamy wracać do pierwszego busa. Wróciliśmy, usadowiliśmy się i wtedy kazali nam przesiąść się jednak do dużego autobusu. Poszliśmy tam i nadal nie było tam miejsc dla nas (już nawet tego jednego). Pomysłowi Azjaci postawili dla nas urocze czerwone plastikowe krzesełka w przejściu i na przód!


Po niedługiej jeździe wywalili nas gdzieś. Zapytałam białasów zmieniających nas w autobusie, czy to Champasak. Powiedzieli, że musimy iść na przystań i złapać łódź. Łódź? Jaka łódź?! Podeszliśmy do kierownika autobusu i ten też mówi, że łódź.
Zeszliśmy do portu. Czekała tam łódka, o której mogę powiedzieć jedno "Ja na to nie wsiądę". Jeszcze przed wyjazdem do Azji Papas pytał, czy ewentualnie będę chętna, żeby czasami poprzemieszczać się wodą. Nie jestem miłośnikiem wielkiej wody, ale zgodziłam się. Poza jednym przypadkiem. Jeżeli będzie to łódka mała, stara i zdezelowana, nie płynę.
I właśnie taka łódź na nas czekała. Trochę spanikowałam, ale przecież nie będę odstawiać szopki i histeryzować na brzegu. Dzielnie nie zauważałam dziur w podłodze. Papas powiedział, że jest bezpiecznie, no to płyniemy.

No co byście pomyśleli widząc taką infrastrukturę?

No to płyniemy!

A Mekong taki ogromny ;)

Dopłynęliśmy na miejsce. Zaszaleliśmy i zarezerwowaliśmy hotel z trochę wyższej półki. Zachciało nam się odrobiny luksusu. Do tej pory różnie trafialiśmy. Ale już się zmęczyliśmy tą loterią, jak tam będzie. 





Największą niespodzianką była znaleziona w biblioteczce książka w języku polskim. Dwa lata temu znalazłam polską książkę w Kambodży. Zawsze miło napotkać takie znalezisko tak daleko od domu.



Champasak bardzo nam się spodobało. Bardzo! Niestety, czasu coraz mniej i musimy pomału kierować się do Bangkoku na samolot. Nie było więc za bardzo czasu, żeby tam posiedzieć. A kusiło!





















Uwielbiamy laotańskie dzieciaki. Dzieci wszędzie są fajne, ale te z Laosu zaczarowały nas. Nie dość, że wszystkie prześliczne, to jeszcze na dodatek bardzo przyjazne i uśmiechnięte bez przerwy. Wszystkie zaczepiają, żeby powiedzieć "sabaidee" i pomachać łapką.
Dzieci tutaj chodzą do szkół ubrane w jednakowe ciuszki. Często każda szkoła ma swój kolor i fason. Dzieci wyglądają chodząc do szkoły na codzień, jakby były ubrane na galowo. Do szkoły idą pieszą, albo na rowerach. Starsze dzieci na skuterach. Często maluch wiezie mniejszego malucha. Rodziców nie widać.




Pod Champasak znajduje się Vat Phou, coś na wzór Angkor w Kambodży. Zresztą historycznie było częścią potęgi Khmerów  i kompleksu Angkor. Kompleks ten jest dużo mniejszy, ale za to starszy. Budowali to w czasie (V wiek), kiedy na naszych ziemiach, wiecie jak było. No, niewiele śladów cywilizacji było.


















Wieczorem miało być pięknie, ale wyszło, jak zwykle :) Ale bez przygód byłoby nudno, więc nie uchylamy się od nich.
Napiszę o tym jeszcze dzisiaj. Zaglądnijcie tu za parę godzin.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz