Ubon Ratchathani jest sporym miastem, absolutnie nie polecanym przez przewodniki i podróżników. My też obraliśmy to miejsce wyłącznie jako punkt przesiadkowy w naszej drodze do Bangkoku. Dotarliśmy do miasta trochę późno, więc zdecydowaliśmy się jednak przenocować tam i ruszyć dalej z rana.
My nie jesteśmy za bardzo przewidywalni. Nam się w Ubon Ratchatani spodobało i zostaliśmy tam trzy dni. Hotel był bardzo fajny. Samo miasto też miało w sobie coś takiego, że się dobrze tam czuliśmy.
W pewnym momencie najbardziej czuliśmy zapach spalin. Upał, spaliny, hałas. Nie zaczęło się najlepiej. Zdecydowałam się nawet na kupno maseczki. Tutaj dużo osób nosi ten wynalazek. Szybko zrezygnowałam. Spalin może nie czuje się, ale za to twarz pod maseczką spływa potem i gorąc odparza skórę. Jak oni to noszą?!
Turystów nie widać, można więc zobaczyć jak żyje normalne miasto. Ceny są tu stabilne. Taksówki śmiesznie tanie i na dodatek płaci się wg taksometru. Koniec świata! Coś mi się wydaje, że nie są to prywatne taxi. Po pierwsze płacisz wg taksometru i to mało. Po drugie - wolne taksówki jadą zawsze pasem najdalej położonym od chodnika. W ten sposób graniczy z cudem złapanie taksówki na ulicy, chociaż widać w oddali jak śmigają wolne jedna za drugą. Tuktukowcy nie zaczepiają. Prawie raj!
Zrobiliśmy furorę w tym mieście. Ciągle ktoś podchodził do nas i pytał, czy może zrobić sobie z nami zdjęcie. Pierwsze razy myśleliśmy, że może jesteśmy podobni do kogoś ważnego. Potem obstawialiśmy, żę robią sobie z nami fotki, bo jesteśmy białasami. Białasów tu mało, ale, bez przesady, człowiek z Europy nie jest zjawiskiem niespotykanym. Na koniec dorobiliśmy sobie teorię, że jesteśmy tacy ładni i sympatyczni, że miejscowi nie mogą się oprzeć, żeby nie zrobić sobie zdjęcia z nami. Ja obstawiałam, że to Papas jest motorem zjawiska. Taki przystojny i czarujący! Papas mówi, że jak chodził w pojedynkę, to go pies z kulawą nogą nie zaczepił, więc obstawia, że to ja taka przystojna i czarująca :)
Na początku robiliśmy sobie zdjęcia z paparazzi, ale potem byliśmy już zbyt zblazowani naszą popularnością, żeby palcem kiwnąć.
Zakochaliśmy się kolejny raz w lokalnym żarciu na tutejszym markecie. Chociaż długo kombinowaliśmy, zanim coś zamówiliśmy, bo nie było tam napisów po angielsku. Niektóre potrawy były totalnym zaskoczeniem, wręcz niejadalne dla nas. Papas kolejny raz musiał skapitulować nad niewinnie wyglądającą miską. Zawsze myślałam, że nie ma potrawy zbyt pikantnej dla Papasa. A tu drugi raz miska zwyciężyła Papasa. Pamiętam taką sytuację w chińskiej restauracji w Madrycie. Ada i Adi świadkami. Papas COŚ zamówił (w karcie było tylko po chińsku). Pani zapytał trzy razy, czy na pewno TO Papas chce. Tak, chciał właśnie TO. Gdy Papas zaczął jeść, zbiegli się wszyscy pracownicy. Z kuchni, zmywaka i zewsząd i z niedowierzaniem patrzyli jak Papas wciąga. Spocił się, zasmarkał, ale dał radę. Na deser dostał gratisowego arbuza i spojrzenia pełne podziwu. Po tym wydarzeniu byłam pewna, że nie ma na świecie potrawy zbyt pikantnej dla Papasa. Adi! Masz rację: Papas się skończył!
Ta potrawa zabiła reputację Papasa.
Poza tym dużo pyszności.
Papas po raz kojeny pożarł TAKIE jajo. Brrrr i fuj!
Punktualnie o godzinie 18 z głośników popłynęła jakaś melodia. Wszyscy powstali. Jedni stali mocno na baczność, inni stojąc nie przerywali jedzenia czy pogawędki. To musiał być hymn albo jakaś pieśń chwaląca króla. Taką samą sytuację mieliśmy następnego dnia o 8 rano na dworcu. Muza, powstań, postój, spocznij.
Król oczywiście jest obecny wszędzie wciąż w wizerunku sprzed 30 czy 40 lat. W telewizji widzimy CODZIENNIE jakiś czołobicia do portretu króla. Jeszcze trochę bym rozumiała pokłony i klękanie przed żywym człowiekiem, ale żeby padać na kolana przed obrazkiem i znosić obrazkowi prezenty? Prawdziwy kult jednostki! Co kraj to obyczaj! W Loasie w telewizji widziałam któregoś Pierwszego Sekretarza, który odwiedził z gospodarską wizytą jakiś market. Zamieszał osobiście w napotkanej patelni. Fartuch właścicielki był tak biały i wykrochmalony, że aż oczy bolały. Towarzysz Sekretarz dotknął własną dłonią jakąś tkaninę i widać i czuć było troskę o naród. Od razu przypomina mi się dzieciństwo i PRL i takie same obrazki w polskiej telewizji.
Papas na przystanku autobusowym |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz