piątek, 20 lutego 2015

Mamas&Papas z żalem żegnają Azję (wpis 25.)

Papas w komunikacji miejskiej


Ostatni dzień upłynął po znakiem przemieszczania się w stronę lotniska w Bangkoku. Z Ayutthaya złapaliśmy pociąg. Była tylko 3 klasa, więc jechaliśmy z tubylcami. Ostatnia taka przejażdżka w czasie tej podróży :(

Peron niezbyt szeroki




Wylądowaliśmy na znanym nam dworcu i po pozostawieniu plecaków w przechowalni poszliśmy oczywiście do China Town.

Nie poznaliśmy miejsca, które złaziliśmy na początku pobytu miesiąc temu.  Rozpoczęły się obchody Chińskiego Nowego Roku. Dzielnica została przystrojona. Ludzie chodzili jak w amoku.







Na dworze upał jak diabli, a wszędzie stały pojemniki z płonącymi ogniskami. Ludzie coś tam palili, często banknoty (nieprawdziwe oczywiście). Z nieba lał się żar, a na dole mnóstwo dodatkowych źródeł ciepła. Jakiś obyczaj noworoczny. Fajnie to wyglądało.

Uliczne ognisko

Trafiliśmy w jakieś szczególne miejsce (przypadkiem oczywiście), gdzie było bardzo dużo ludzi. Jakaś świątynia czy coś w tym rodzaju. Odświętny wystrój, rozmodleni ludzie, dary i ofiary.














W dzielnicy gigantyczne korki i nieprzebrane tłumy. Trochę pooddychaliśmy atmosferą i pojechaliśmy na drugi koniec Bangkoku na nocleg. Wybraliśmy miejsce w pobliżu lotniska. Jadąc do hotelu odczuliśmy, jakie to miasto jest ogromne. Jechaliśmy ze 30 km!
Odległość od centrum duża i miejsce w charakterze zupełnie odmienne. Kolejna twarz Bangkoku. Zjedliśmy ostatni tajski posiłek i trzeba było pomału żegnać się z Azją.



Pani kroi kiełbasę dla Papasa

Najlepszy kurczak w mieście

Takie menu nam podali

Rybka, co chce do Papasa

Zadumany Papas nad ostatnim posiłkiem w Bangkoku


Skoro świt pobudka i wyruszyliśmy. Jakie to lotnisko jest olbrzymie! Mimo bardzo wczesnej pory zatłoczone i hałaśliwe. Odległości wewnątrz olbrzymie. Chociaż zjawiliśmy się tam dwie i pół godziny przed odlotem, nie zdążyliśmy zjeść śniadania, ani zrobić zakupów.
Lecieliśmy znowu liniami Finnair. Nie polecałam tej firmy po locie do Bangkoku. Teraz wręcz odradzam. Lot trwał 11 godzin. Podali posiłek (nic nadzwyczajnego) niedługo po starcie. Kolejny dopiero niedługo przed lądowaniem. Osiem godzin bez żadnej strawy. Personel gdzieś się schował. Nawet śmieci zebrali tylko raz pod koniec lotu. A ostatnie jedzonko to po prostu kpina. Kiepski makaron wymazany w koncentracie pomidorowym. Przypominam, że nie jest to tzw. tania linia lecz narodowy przewoźnik Finlandii. Ja zmęczyłam ten rarytas z rozsądku. Papas zbuntował się i nie zjadł. Tak! Ten Papas, który zjadał różne rzeczy, znowu przegrał walkę z żarciem linii Finnair. Jeżeli macie wybór, nie wybierajcie ich.
Po 11 godzinach lotu postanowiliśmy rozerwać się trochę w Helsinkach . Mieliśmy sporo ponad dwie godziny do następnego lotu. Trochę tego czasu straciliśmy w oczekiwaniu na kontrolę paszportową, ale w końcu wyszliśmy na powietrze. Temperatura tylko 30 stopni niższa niż w Bangkoku :)
Poszliśmy na papierosa i w trakcie tej grzesznej czynności olśniło mnie, że w Finlandii jest inny czas niż w Polsce i mamy do odlotu nie półtorej godziny, ale tylko pół. Na dodatek staliśmy pod halą przylotów. Gorączkowo zaczęliśmy szukać hali odlotów. Najpierw trafiliśmy na jakiś olbrzymi podziemny parking. Stamtąd biegiem, po zasięgnięciu języka, w pożądaną stronę. Droga nam się rozwidliła i szybka decyzja, w którą stronę gnać. Uff, udało się! Wybraliśmy prawidłowo. Teraz jeszcze tylko gorąca modlitwa, żeby nie było tłumów na "security". Jeżeli będą, możemy nie zdążyć. Durny jednak ma szczęście i kolejki nie było. Udało się! Drugi raz w czasie tej podróży mieliśmy mega stres na lotnisku. Musimy chyba pójść na jakieś kursy w zakresie umiejętności korzystania z usług lotnictwa :) Mimo, że lataliśmy dziesiątki razy,  wciąż coś nas zaskakuje.
Z Helsinek do Warszawy i z Warszawy do Gdańska lecieliśmy tak krótko, że los nie zdążył nas przećwiczyć. Na szczęście!

Teraz powrót do rzeczywistości. Życie codzienne Hostelu Mamas&Papas też jest interesujące, chociaż tak daleko od Azji.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz