niedziela, 12 lutego 2017

Luang Prabang - ostatni dzień (wpis 31.)



Zdecydowaliśmy się ponownie na zakup biletów na autobus VIP. Jedziemy do Vang Vieng. Niby nie jest daleko, ale znamy tutejsze realia drogowe i próbujemy minimalizować szok podróżny. Zobaczymy jutro, czy te VIP-y to regularna ściema, czy w Luang Namtha mieliśmy pecha.
W ostatni dzień pobytu w Luang Prabang Ada i Papas zdecydowali się na wycieczkę do słynnych jaskiń z tysiącami wizerunków Buddy. Od maciupeńkich centymetrowych do dwumetrowych. Ja nie miałam ochoty zrywać się o świcie, żeby płynąć zdezelowaną łódką. Moi bohaterowie wstali skoro świt i zdobyli jaskinie. Przy okazji wymarzli niemiłosiernie. Ada zakupiła jakiś szal na ratunek, Papas-twardziel zignorował niedogodności. Niektórzy pasażerowie łódki zakładali kamizelki ratunkowe, żeby mieć cieplej. Kamizelki spełniły swoją funkcję. Ratowały przed zimnem.

















Muszę zaznaczyć, że mnie tam nie było. Przy okazji naskarżę, że Ada i Papas nie chcieli wziąć czynnego udziału przy tym wpisie. Stwierdzili, że wymarzli, są zmęczeni i dali mi uprzejmie aparat ze zdjęciami. Łaskawcy :)































Wieczorem ostatni posiłek u "naszej" Pani. Krótki spacerek.
Chcieliśmy jeszcze wybrać pieniądze z bankomatu. Działał jeden. Kolejka, jak po darmowe piwo. Dziwiliśmy się, czemu każdy pobierający stoi tak długo przy ścianie. Zrozumiałam, jak sama stanęłam przed ścianą. Po wybraniu wszystkich opcji, bankomat żądał myślenia matematycznego na poziomie  uniwersyteckim. Nie jestem ostatnia  z matematyki, ale przy komunikatach wymiękłam, jak poprzednicy. Maszyna żądała wyboru wielokrotności czegoś, czego nie mogła zrealizować. Zanim zorientowałam się, o co chodzi, jak inni sterczałam wiele minut i przyczyniłam się do wydłużania kolejki. Problem był w tym, że bankomat wypłacał tylko banknoty  o nominale 20000,00. Tutaj 20000,00 to bardzo niewiele. Wypłaćcie sobie 500 złotych dziesiątkami. Tak to mniej więcej wyglądało.





"Nasza" Pani

Tego grajka też pamiętamy z poprzedniego pobytu.

Paps odwiedził szalonego Minga. Spaliśmy w jego hostelu dwa lata temu. Tym razem nie udało się zarezerwować tam miejsc :(

Papas zadowolony (jak zwykle)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz