piątek, 24 lutego 2017

Pakxan (wpis 42.)



Nieubłaganie nastał poranek, w którym musieliśmy opuścić Vientiane. Mieliśmy opcję awaryjną z zakupem w biurze podróży biletów na autobus o 13. Była to opcja najdroższa (300000 kipów) i najnudniejsza. W południe byłby odbiór spod hotelu. Nie paliło nam się do tej opcji, ale żaden konkretny pomysł nie przychodził nam do głowy.
Ja i Papas wstaliśmy przed jedenastą. Szybko się spakowaliśmy i opuściliśmy hotel z zamiarem udania się na śniadanie. Gdy wyszliśmy na ulicę, zobaczyliśmy taksówkę. Zdecydowaliśmy się pojechać nią na południe miasta na dworzec autobusowy. Stamtąd szukać wylotówki na łapanie stopa lub pojechać tańszym lokalnym autobusem. Zrezygnowaliśmy na razie ze śniadania, planując skubnąć coś na dworcu. Dotarliśmy tam o 11:55. Zorientowaliśmy się w międzyczasie, że stopa raczej nie będziemy łapać. Upał był niemiłosierny, a efekt niepewny. W informacji zapytaliśmy o miejscowość Naxay. Pani nie potrafiła udzielić informacji. Wtedy zapytaliśmy o Pakxan. Pani wyszła na zewnątrz i zaprowadziła nas do minivana. Pojazd ten wydał nam się istnym cudem! Nigdy wcześniej nie widzieliśmy w Azji minivana w tak dobrym stanie. Musiał być prawie nowy. Władowaliśmy się i w wygodnych siedzeniach, z klimatyzacją pomknęliśmy do przodu. Wciąż bez śniadania. Po jakimś czasie pomocniczka kierowcy próbowała nas wysadzić. Okazało się, że dojechaliśmy do Naxay. Jednak pani z informacji przekazała info, że tam chcemy jechać. Było nam tak komfortowo, że nie zdecydowaliśmy się na nasz pierwotny cel i pojechaliśmy dalej. Minivan kończył bieg w Pakxan i tam wysiedliśmy. W sumie jazda razem z taksówką kosztowała nas 190000, czyli 110000 zostało w kieszeni. W trzy godziny od wstania byliśmy już w Pakxan i zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie wyruszyć by jeszcze dalej. Kilkanaście minut na słońcu wyleczyło nas z myślenia o czymkolwiek innym niż znalezieniu hotelu z klimą i prysznicem. Było 37 stopni i zaczęliśmy zdychać. I wciąż byliśmy bez śniadania.

Okolice dworca. Ależ tam był syf!




Fajna kapliczka! Z babcią i dziadkiem :)


Pakxan jest totalnie nieturystycznym miejscem. Angielskiego zero! Weszliśmy do jakiejś kawiarni z wifi. Zamówiliśmy coś do picia i w 2/3 było podane coś innego.

Dwie HERBATY i kawa mrożona ;)
Ada namierzyła jakiś fajny hotelik, ale nie mieliśmy pojęcia, w którą stronę iść. Zero pomocy od miejscowych z powodu bariery językowej. Gdy już docieraliśmy do celu, myślałam, że zejdę z tego padołu wskutek słońca.


Umieram :(
Na miejscu czekała na nas nagroda. Hotelik jest bardzo fajny. Czyściutki i śmiesznie tani. 35 złotych za pokój 2-osobowy z klimą i prywatną łazienką. Bardzo ładne miejsce. Zdecydowaliśmy od razu, że zostaniemy tu 2 noce.
Ponieważ nie ma tu turystów, miasteczko nie jest przygotowane gastronomicznie. Do miejsca z większą ilością restauracji było 1,5 kilometra. Nie było wyjścia, trzeba było iść. Wszak wciąż byliśmy bez śniadania! Ostatecznie tuż przed godziną osiemnastą śniadanie zostało zjedzone :)

Czekamy na "śniadanie"

Moje śniadanie.


Na kolację poszliśmy do bliższej restauracji. Zamówiliśmy coś z karty (było menu po angielsku). Papas dostał jakąś dziwną strawę, której nie był w stanie skonsumować (głównie trawa). Ja miałam bardzo przeciętną rybkę, a Ada nie doczekała swojej sałatki, bo zabrakło im ogórków. Zamówiła więc ryż zasmażany z bazylią w wersji łagodnej. Dostała biały gotowany ryż z owocami morza, których nie lubi. Tak więc drugi strzał też nieudany. Uparła się na ten swój ryż z bazylią. Znowu wymienili jej danie. Tym razem ryż zasmażany z ....owocami morza i bez bazylii. Oczywiście w wersji pikantnej.
Okazuje się, że nawet menu po angielsku nie gwarantuje  zrozumienia.

Ada wydłubuje owoce morza z nadzieją, że Papas zje.
Niezbyt zadowoleni wróciliśmy do hotelu. Po drodze spotkaliśmy kilka razy agresywne psy. Nigdy wcześniej nie spotkaliśmy w Azji agresywnych zwierząt. Jest gorąco i nic im się nie chce. A w Pakxan było z tym trochę nieciekawie. Ja się bałam. W nocy psy były tak głośne, że od ich warczenia dostawałam ciarek. 

Miasteczko raczej bez klimatu. Ale takie miejsca też są na swój sposób ciekawe.









2 komentarze:

  1. ...did read something new today: Papa with unable to finish grass...well, he should not try to eat it, ...rather: SMOKE it...:-)...

    OdpowiedzUsuń