wtorek, 7 lutego 2017

Mamas&Papas i Ada jadą do Laosu (wpis 26.)



Naszła mnie chęć króciutkiego podsumowania naszego pobytu w Chinach.

Byliśmy tu wielka atrakcją. Nie spodziewaliśmy się, że białasy są tutaj taka rzadkością. Gapili się na nas dyskretnie albo natrętnie. Strzelali fotki oficjalnie lub "spod płaszcza". Było tak od pierwszego do ostatniego dnia pobytu. Turystów wszędzie tłumy, ale są to prawie wyłącznie Chińczycy. Nie udało nam się w związku z tym zaprzyjaźnić w drodze z nikim. Język angielski nieobecny.

Jedzenie bardzo smaczne, ale mieliśmy problemy z zamawianiem. Tam gdzie były obrazki, pokazywaliśmy palcem. Często kończyło się to inaczej, niż nam się wydawało. Tam, gdzie nie było obrazków, pokazywaliśmy palcem w menu po chińsku. Tu prawie zawsze była porażka :) Ceny. Często zapominaliśmy zapytać o cenę przy zamawianiu. Przy płaceniu bardzo się dziwiliśmy. Dopiero pod koniec pobytu kapnęliśmy się, że w wielu miejscach doliczają za naczynia i za dodatkowy ryż, którego nie zamawialiśmy. Ryż przynoszą zawsze. Naczynka stoją zafoliowane na stole. Przynoszą czajnik "darmowej" herbaty. Żeby popić, otwierasz komplecik. Używasz kubeczka i już herbata przestaje być darmowa. Można za to wejść ze swoim napojem. Nawet, jeżeli mają w ofercie swoje napitki.

Piwo mają tu dosyć drogie i przeraźliwie cienkie. 2 max 3%. Wodniste jak diabli. Za to wódka jest bardzo tania i bardzo mocna - nie do picia. Prawie jak bimber. Nie rozumiemy polityki państwa w tej kwestii.

Największym negatywnym doświadczeniem są chińscy kierowcy. Myślałam, że w Polsce mamy "najlepszych" chamów i cwaniaków. Otóż, nie! Chińczycy są "lepsi". Mnie najbardziej wkurzali, kiedy obtrąbiali mnie, kiedy przechodziłam na zielonym świetle przez przejście dla pieszych. Pieszy nie istnieje w świadomości chińskiego kierowcy. Pieszy nie jest przepuszczany (nawet na pasach). Do postrachów można też zaliczyć kierowców motorów, skuterów. Po ciemku jeżdżą na ogół bez żadnych świateł. Dodam, że lubią jeździć po chodnikach. Trzeba uważać.

Z rozbawieniem zaobserwowaliśmy, ile osób ma zatrudnienie wykonując prace nie do końca dla nas jasne. Np. przy wyjściu z supermarketu trzeba podać paragon osobie, która stoi już za kasą. Osoba ta przeciąga paznokciem po wydruku i .... koniec :) Wszędzie widać ludzi, którzy po prostu są. W uniformach, na jakichś stołeczkach. Tam chyba nie ma bezrobocia.

Za to mega pozytywnym doświadczeniem są parki. Zawsze jest tam sporo osób. Grają w gry, grają na instrumentach, śpiewają, siedzą i rozmawiają, ćwiczą, tańczą.





 

Chiny zaskoczyły nas stopniem rozwoju. Widać na każdym kroku, że kraj jest w fazie wielkiego skoku. Z jednej strony bardzo nam się podobała architektura, z drugiej spodziewaliśmy się więcej "starego ducha". Ten ostatni nie zaginął, ale obawiamy się, że zmiany mogą szybko zglobalizować ten kraj. Widać, że młodzi Chińczycy chcą być bardziej europejscy czy amerykańscy niż chińscy. Wiele osób wybiela skórę. W telewizji celebryci mają bardzo często powiększone oczy. Nawet manekiny w sklepach są wyłącznie "białe". Szkoda! Globalizacja zabija różnice. Szkoda, bo bardzo fajnie jest pięknie się różnić.

Oczywiście, mamy świadomość, że zobaczyliśmy zaledwie promil z tego, co oferują Chiny.

Hostel opuściliśmy z żalem. Trafiliśmy na fajne miejsce.



Wyjechaliśmy z Chin małym autobusikiem na 28 osób. Bez klimatyzacji, nawet bez firanek. Oj, było cieplutko :) Jechaliśmy ok 7 godzin. Podczas przerwy poszliśmy do toalety, a potem coś zjeść. Wróciliśmy do autobusiku, a jego tam nie było! Mieliśmy paszporty i pieniądze przy sobie, ale plecaków trochę było szkoda :( Zanim rozpoczęliśmy na serio poszukiwania, jakiś człowiek pokazał nam na migi, że mamy czekać TU. Co nam zostało? Czekaliśmy TU. W międzyczasie zaczepił nas po angielsku jakiś Chińczyk. Też był w podróży. Pogadaliśmy. A autobus nie nadjeżdżał. Zidentyfikowaliśmy jednego z sąsiadów, że jest z naszego pojazdu. Nadzieja wkroczyła w nasze serca, że chyba czekamy, gdzie trzeba i jest szansa na odzyskanie plecaków.






Wszystko było w porządku. Do następnego bardzo krótkiego postoju. Poszłyśmy z Adą w czasie tej przerwy w okolice bagażnika. Raptem zauważyłyśmy, że jeden z podróżnych wziął plecak Papasa. Tzn. byłyśmy tak zaskoczone, że nie byłyśmy pewne. Koleś zachowywał się tak pewnie, że zgłupiałyśmy. Postawił bagaż Papasa koło siebie i położył na wierzch kurtkę. Zdesperowana podeszłam blisko i wzięłam do ręki plecak, żeby go obejrzeć. Zobaczyła wystającą spod klapy ewidentnie bluzę Papasa. Zabrałam plecak, a koleś odszedł na bok. Długo analizowałyśmy tę sytuację i jesteśmy pewne, że koleś nie miał uczciwych zamiarów. Gnoje są wszędzie!
Potem dłuższa chwila na granicy, łącznie z wyrabianiem wizy i już prosto do Laosu.






 
Zatrzymaliśmy się w Luang Namtha. Mała (bardzo mała) mieścina, gdzie na każdym kroku spotkać można białasów. O, rety! Nie widzieliśmy ich tylu przez cały poprzedni miesiąc! Już nie jesteśmy żadną atrakcją! Uffff!
Jazda z dworca autobusowego do miasta, to było coś! Jak oni nas tam upchali?! Najważniejsze, że dali radę :)
 
 





Jest tu dużo kotów i psów, które wspaniale koegzystują. Ada jest szczęśliwa, że ma tyle stworzeń do kochania. My też jesteśmy szczęśliwi, bez względu na obecność zwierząt lub nie :) 
 





Internet znowu nie bardzo działa, ale wolimy słaby internet gdziekolwiek, niż świadomość cenzury przez kogokolwiek. Mam nadzieję, że dam radę umieścić coś jutro.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz