sobota, 25 lutego 2017

Poczta niepolska (wpis 43.)

Pakxan odwiedziliśmy podczas naszej poprzedniej podróży do Laosu. Byliśmy tam jednak tylko przez moment. Miasto miało być miejscem postoju, ale w momencie, gdy tam dotarliśmy, stwierdziliśmy, że nie podoba się nam i wskoczyliśmy do jakiegoś autobusu, który akurat odjeżdżał. Dowiedzieliśmy się, że jedziemy do Thathek i bez żalu zostawiliśmy Pakxan za sobą.
W obecnej podróży znowu nas tu zaniosło i zostaliśmy na dwie noce. Przede wszystkim ze względu na super hotelik.

W czasie spacerów ciągle zachwycają nas laotańskie dzieci. Są śliczne i bardzo otwarte. Ciągle nas pozdrawiają, przybijają "piątki", ściskają prawice. Nigdzie nie spotkaliśmy takich dzieciaków :)
W jednej ze szkół podejrzeliśmy, że tutejsze dzieci tańczą "kaczuchy". Myślałam, że to dzieło spotyka się tylko na polskich weselach.





Zgodnie z oczekiwaniami nic się nie działo. W tej sytuacji do rangi najważniejszego wydarzenia urosła próba wysłania paczki do Polski.
Właścicielka naszego hotelu mówiła bardzo dobrze po angielsku, pomogła więc przygotować paczkę i wyjaśniła, co i jak zrobić.
Okazało się, że Ada porwała się na przedsięwzięcie niemożliwe do zrealizowania. Najpierw kazali przepakować zawartość do ich pudełka. Ada w pierwotnym opakowaniu popakowała wszystko tak, żeby było bezpiecznie i "z głową". Panie na poczcie poprzerzucały wszystko do drugiego kartonu, jak leci i wyliczyły, że koszt przesyłki będzie wynosił około 350 złotych. Zawartość paczki miała znacznie mniejszą wartość. Pakunek miał dotrzeć do Polski za tydzień. Ada nie chciała takiego ekspresowego rozwiązania, bo za tydzień będziemy jeszcze w Azji. Zwykła paczka kosztuje około 250 złotych, ale może mieć wagę do 2 kg. Ady paczuszka ważyła około 3 kg. Jeżeli musiałaby to rozłożyć na dwa opakowania, wyszłoby 500 złotych. Bez sensu! Najtańsza i najdłużej idąca była przesyłka statkiem, ale tej odmówiono.Nie wiadomo, dlaczego? Ada spędziła na poczcie 1,5 godziny. Zapłaciła za pocztowy karton 22000 kipów i wróciła do hotelu bez załatwienia sprawy. A chciała tylko wysłać rzeczy, których nie chce dźwigać bez sensu. Popieraliśmy jej pomysł dorzucając nasze graty, ale wygląda na to, że będziemy jak wielbłądy targać je dalej na plecach.

Zanim zajmiemy targaniem naszych rzeczy musimy się posilać. Tutaj naprawdę nie jest łatwo coś zamówić. Na ostatniej kolacji w Pakxan długo stałam po tablicą z menu po laotańsku. Chciałam sobie zamówić coś, co ma najładniejszy wygląd liter. Wzbudziłam taką radość u tubylców i Papasa z Adą! A co to za różnica, czy kieruję się pięknem wyglądu słowa czy pokazuję po omacku coś na chybił trafił. Właściciele wzruszyli się moim zagubieniem i zadzwonili po kogoś mówiącego trochę po angielsku i miałam na kolacje pyszną zupkę.
















Wędrując po lokalnych bezdrożach usłyszeliśmy walenie w gong/bęben. Dźwięk dochodził z pobliskiego kompleksu świątynnego. Zajrzeliśmy tam. W urządzenie walił młodziutki mnich. Jak zobaczył, że filmuję, dyskretnie pozbył się z uszu słuchawek od jakiegoś urządzenia. Wcześniej widzieliśmy młodzieńców mnisich siedzących  w dużej grupie przy jakiejś łaźni i większość wgapiała się w smartfony. Nowoczesność dopada też buddyjskich mnichów :) Widzieliśmy, jak jeden z nich przygotowany do zbierania jedzeniowej jałmużny od wiernych, ładował się do nowoczesnego auta. Żarcie się przyda, ale dlaczego iść po nie na pieszo? Nawet w malutkim mieście.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz