Naszła
mnie chęć króciutkiego podsumowania naszego pobytu w Chinach.
Byliśmy
tu wielka atrakcją. Nie spodziewaliśmy się, że białasy są tutaj
taka rzadkością. Gapili się na nas dyskretnie albo natrętnie.
Strzelali fotki oficjalnie lub "spod płaszcza". Było tak
od pierwszego do ostatniego dnia pobytu. Turystów wszędzie tłumy,
ale są to prawie wyłącznie Chińczycy. Nie udało nam się w
związku z tym zaprzyjaźnić w drodze z nikim. Język angielski
nieobecny.
Jedzenie
bardzo smaczne, ale mieliśmy problemy z zamawianiem. Tam gdzie były
obrazki, pokazywaliśmy palcem. Często kończyło się to inaczej,
niż nam się wydawało. Tam, gdzie nie było obrazków,
pokazywaliśmy palcem w menu po chińsku. Tu prawie zawsze była
porażka :) Ceny. Często zapominaliśmy zapytać o cenę przy
zamawianiu. Przy płaceniu bardzo się dziwiliśmy. Dopiero pod
koniec pobytu kapnęliśmy się, że w wielu miejscach doliczają za
naczynia i za dodatkowy ryż, którego nie zamawialiśmy. Ryż
przynoszą zawsze. Naczynka stoją zafoliowane na stole. Przynoszą
czajnik "darmowej" herbaty. Żeby popić, otwierasz
komplecik. Używasz kubeczka i już herbata przestaje być darmowa.
Można za to wejść ze swoim napojem. Nawet, jeżeli mają w ofercie swoje napitki.
Piwo
mają tu dosyć drogie i przeraźliwie cienkie. 2 max 3%. Wodniste
jak diabli. Za to wódka jest bardzo tania i bardzo mocna - nie do
picia. Prawie jak bimber. Nie rozumiemy polityki państwa w tej
kwestii.
Największym
negatywnym doświadczeniem są chińscy kierowcy. Myślałam, że w
Polsce mamy "najlepszych" chamów i cwaniaków. Otóż,
nie! Chińczycy są "lepsi". Mnie najbardziej wkurzali,
kiedy obtrąbiali mnie, kiedy przechodziłam na zielonym świetle
przez przejście dla pieszych. Pieszy nie istnieje w świadomości
chińskiego kierowcy. Pieszy nie jest przepuszczany (nawet na
pasach). Do postrachów można też zaliczyć kierowców motorów,
skuterów. Po ciemku jeżdżą na ogół bez żadnych świateł.
Dodam, że lubią jeździć po chodnikach. Trzeba uważać.
Z rozbawieniem zaobserwowaliśmy, ile osób ma zatrudnienie wykonując prace nie do końca dla nas jasne. Np. przy wyjściu z supermarketu trzeba podać paragon osobie, która stoi już za kasą. Osoba ta przeciąga paznokciem po wydruku i .... koniec :) Wszędzie widać ludzi, którzy po prostu są. W uniformach, na jakichś stołeczkach. Tam chyba nie ma bezrobocia.
Z rozbawieniem zaobserwowaliśmy, ile osób ma zatrudnienie wykonując prace nie do końca dla nas jasne. Np. przy wyjściu z supermarketu trzeba podać paragon osobie, która stoi już za kasą. Osoba ta przeciąga paznokciem po wydruku i .... koniec :) Wszędzie widać ludzi, którzy po prostu są. W uniformach, na jakichś stołeczkach. Tam chyba nie ma bezrobocia.
Za to
mega pozytywnym doświadczeniem są parki. Zawsze jest tam sporo
osób. Grają w gry, grają na instrumentach, śpiewają, siedzą i
rozmawiają, ćwiczą, tańczą.
Chiny
zaskoczyły nas stopniem rozwoju. Widać na każdym kroku, że kraj
jest w fazie wielkiego skoku. Z jednej strony bardzo nam się
podobała architektura, z drugiej spodziewaliśmy się więcej
"starego ducha". Ten ostatni nie zaginął, ale obawiamy
się, że zmiany mogą szybko zglobalizować ten kraj. Widać, że
młodzi Chińczycy chcą być bardziej europejscy czy amerykańscy
niż chińscy. Wiele osób wybiela skórę. W telewizji celebryci
mają bardzo często powiększone oczy. Nawet manekiny w sklepach są
wyłącznie "białe". Szkoda! Globalizacja zabija różnice. Szkoda,
bo bardzo fajnie jest pięknie się różnić.
Oczywiście, mamy świadomość, że zobaczyliśmy zaledwie promil z tego, co oferują Chiny.
Hostel opuściliśmy z żalem. Trafiliśmy na fajne miejsce.
Wszystko było w porządku. Do następnego bardzo krótkiego postoju. Poszłyśmy z Adą w czasie tej przerwy w okolice bagażnika. Raptem zauważyłyśmy, że jeden z podróżnych wziął plecak Papasa. Tzn. byłyśmy tak zaskoczone, że nie byłyśmy pewne. Koleś zachowywał się tak pewnie, że zgłupiałyśmy. Postawił bagaż Papasa koło siebie i położył na wierzch kurtkę. Zdesperowana podeszłam blisko i wzięłam do ręki plecak, żeby go obejrzeć. Zobaczyła wystającą spod klapy ewidentnie bluzę Papasa. Zabrałam plecak, a koleś odszedł na bok. Długo analizowałyśmy tę sytuację i jesteśmy pewne, że koleś nie miał uczciwych zamiarów. Gnoje są wszędzie!
Jest tu dużo kotów i psów, które wspaniale koegzystują. Ada jest szczęśliwa, że ma tyle stworzeń do kochania. My też jesteśmy szczęśliwi, bez względu na obecność zwierząt lub nie :)
Oczywiście, mamy świadomość, że zobaczyliśmy zaledwie promil z tego, co oferują Chiny.
Hostel opuściliśmy z żalem. Trafiliśmy na fajne miejsce.
Wyjechaliśmy
z Chin małym autobusikiem na 28 osób. Bez klimatyzacji, nawet bez
firanek. Oj, było cieplutko :) Jechaliśmy ok 7 godzin. Podczas
przerwy poszliśmy do toalety, a potem coś zjeść. Wróciliśmy do
autobusiku, a jego tam nie było! Mieliśmy paszporty i pieniądze
przy sobie, ale plecaków trochę było szkoda :( Zanim rozpoczęliśmy
na serio poszukiwania, jakiś człowiek pokazał nam na migi, że
mamy czekać TU. Co nam zostało? Czekaliśmy TU. W międzyczasie
zaczepił nas po angielsku jakiś Chińczyk. Też był w podróży.
Pogadaliśmy. A autobus nie nadjeżdżał. Zidentyfikowaliśmy
jednego z sąsiadów, że jest z naszego pojazdu. Nadzieja wkroczyła
w nasze serca, że chyba czekamy, gdzie trzeba i jest szansa na
odzyskanie plecaków.
Wszystko było w porządku. Do następnego bardzo krótkiego postoju. Poszłyśmy z Adą w czasie tej przerwy w okolice bagażnika. Raptem zauważyłyśmy, że jeden z podróżnych wziął plecak Papasa. Tzn. byłyśmy tak zaskoczone, że nie byłyśmy pewne. Koleś zachowywał się tak pewnie, że zgłupiałyśmy. Postawił bagaż Papasa koło siebie i położył na wierzch kurtkę. Zdesperowana podeszłam blisko i wzięłam do ręki plecak, żeby go obejrzeć. Zobaczyła wystającą spod klapy ewidentnie bluzę Papasa. Zabrałam plecak, a koleś odszedł na bok. Długo analizowałyśmy tę sytuację i jesteśmy pewne, że koleś nie miał uczciwych zamiarów. Gnoje są wszędzie!
Potem
dłuższa chwila na granicy, łącznie z wyrabianiem wizy i już
prosto do Laosu.
Zatrzymaliśmy
się w Luang Namtha. Mała (bardzo mała) mieścina, gdzie na
każdym kroku spotkać można białasów. O, rety! Nie widzieliśmy
ich tylu przez cały poprzedni miesiąc! Już nie jesteśmy żadną
atrakcją! Uffff!
Jazda
z dworca autobusowego do miasta, to było coś! Jak oni nas tam
upchali?! Najważniejsze, że dali radę :)
Jest tu dużo kotów i psów, które wspaniale koegzystują. Ada jest szczęśliwa, że ma tyle stworzeń do kochania. My też jesteśmy szczęśliwi, bez względu na obecność zwierząt lub nie :)
Internet znowu nie bardzo działa, ale wolimy słaby internet gdziekolwiek, niż świadomość cenzury przez kogokolwiek. Mam nadzieję, że dam radę umieścić coś jutro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz