piątek, 11 stycznia 2019

Banda Papasa najeżdża Filipiny (wpis 8.)

 
Z żalem opuszczaliśmy Bangkok, ale jednocześnie byliśmy podekscytowani perspektywą zobaczenia nowego kraju - Filipin.
Aby zrealizować swój cel musieliśmy wstać o bandyckiej porze (6:45) i odbyć ponadgodzinną przejażdżkę na lotnisko.
Najpierw poszliśmy wydrukować nasze bilety. Tam zażądano od nas biletów powrotnych. Przedziwne żądanie! My powrotnych nie mieliśmy, bo nie wiemy dokładnie, ile czasu spędzimy na Filipinach, skąd będziemy lecieć i dokąd. Tam jednak bez biletu powrotnego nie wpuszczą do kraju. Przypomniałam sobie, że przed wyjazdem czytałam o czymś takim i radzono kupić jakikolwiek bilet przez biuro podróży, które pozwala zapłacić przelewem tradycyjnym. Myk polega na tym, że jeżeli w ciągu 24 godzin nie opłaci się biletu, ten zostanie anulowany. Dla służb filipińskich wystarczy potwierdzenie, że coś kupiliśmy. Nie patrzą na status płatności. Tu widać bezsens ich przepisów. Moglibyśmy mieć też prawdziwy bilet, ale z opcją anulowania. Ech, nie ma co gadać. Kupiliśmy bilet jakikolwiek nie patrząc za ile, kiedy. Pokazaliśmy go i przepuścili.
Ja cały lot z Bangkoku do Manili przespałam. Wrażeń brak. Zobaczcie na zdjęciu bohatera drugiego planu :)
 
 
 
W Manili na wyjściu z lotniska zrobili nam dokładną kontrolę bezpieczeństwa. Dziwne! Jednak my lecieliśmy dalej lotem krajowym, więc pomyśleliśmy, że może to kontrola przed następnym samolotem.
Do terminala krajowego wieźli nas autobusem z 15 minut. Kiedy dojechaliśmy, Ada stwierdziła, że to wygląda jak dworzec autobusowy w Laosie. Faktycznie widok był dosyć zaskakujący. Ale, co tam! My mamy zadanie złapać samolot do Puerto Princessa i rozpocząć nasze filipińskie wakacje. Lotnisko niech sobie wygląda, jak wygląda.
Niestety, zaczęły się "niespodzianki".
Najpierw nie chciano nas wpuścić na terminal, bo nie mieliśmy wydrukowanych biletów. Nie wydrukowaliśmy, bo się nie dało i na takie okoliczności są miejsca na lotniskach, gdzie bez żadnych problemów boarding pass wydadzą. Tłumaczymy, co i jak. Pani kazała pokazać potwierdzenie zakupu biletów. Problem! Nie mamy internetu, żeby pokazać. Na aplikacji w telefonie nie pokazuje się. Pani była twarda i groźna i..... po rozejrzeniu się na boki po chwili nas przepuściła.
Rozradowani weszliśmy do środka, a tu ....... kontrola bezpieczeństwa. Trzecia tego dnia!
Musieliśmy przejść to ponownie i zaraz pobiegliśmy drukować bilety. Udało się! Przeszliśmy przez bramkę i... jakaś pani podeszła do nas i cofnęła nas z powrotem. Przyczepiła się do bagażu. Nadal nie wiemy, kto i co miał nie tak, bo to, co ona mówiła nie miało logiki. Przetrzepała nas, pogroziła i ....puściła.
Weszliśmy ponownie za bramkę i czekała nas KONTROLA BEZPIECZEŃSTWA. Pogięło ich! Krajowy lot, maleńki samolocik. Ponownie się porozbieraliśmy, zdjęliśmy buty, rozpakowaliśmy. Tym razem przetrzepali Adę. Pozabierali jakieś drobiazgi. Mi i Papasowi zabrali zapalniczki, które podczas poprzednich kontroli leżały na wierzchu. Wtedy było można, a na koniec absolutnie nie!
Mieliśmy już trochę dość tych formalności.  Na szczęście pozostało tylko czekanie na odlot (opóźniony) i już mogliśmy odtrąbić sukces. Rozpoczęliśmy nasze filipińskie wakacje.
Hostel w Puerta Princesa bardzo nam się spodobał. Na kolację znaleźliśmy miejscówkę z e smacznym jedzeniem. Będzie dobrze :)
 



 


 
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz