Banaue słynie z
jednych z najpiękniejszych tarasów ryżowych. Miejsce to jest
rekomendowane przez UNESCO. Z naszego doświadczenia wynika, że
jeżeli ta organizacja coś poleca, to warto wybrać się tam na
oglądanie.
Miało być pięknie
i interesująco. I w sumie było, ale było też potwornie ciężko.
Nikt nas nie uprzedził, że wybieramy się na regularny
wielogodzinny trekking. Zwłaszcza, że w momencie zakupu wycieczki
byliśmy zapytani, czy interesuje nas tour czy trekking. Zdecydowanie
wybraliśmy to pierwsze.
Wstaliśmy na budzik
i niczego nie podejrzewając wyruszyliśmy z przewodnikiem podziwiać
piękne widoki.
Trafił się nam
fantastyczny przewodnik – Ernesto. Cudowny człowiek, doskonały
profesjonalista i do tego wulkan energii i humoru. Ernesto uratował
nam tę wycieczkę. Z takim przewodnikiem było jednak dużo lżej.
Zaprowadził nas na
tarasy. Przegonił po tychże. Potem punkt widokowy (znowu trzeba się
wdrapywać i złazić). Potem wodospad (tym razem najpierw złazimy,
a potem wdrapujemy się) i powrót przez pola. Byliśmy wykończeni!
Papas miał dodatkowo stres, bo nie czuje się pewnie na wąskich
obrzeżach tarasów na takich wysokościach. Zwłaszcza, że ma
niezbyt miłe wspomnienie z podobnej wycieczki w Wietnamie, gdzie
noga mu się obsunęła i wpadł do tarasu.
Ostatecznie daliśmy
radę, ale na pewno zapamiętamy tę wycieczkę do końca życia. Z
jednej strony przeczołgano nas, a z drugiej przepiękne widoki, interesująca historia (tarasy mają
dwa tysiące lat) i w tym wszystkim przecudowny człowiek Ernesto.
Ernesto dużo nam opowiedział o tarasach, o życiu na Filipinach, o
sobie. Nie jestem w stanie tego przekazać. Papas dostał najmocniej
w kość i powiedział, że w zasadzie byłby skłonny dopłacić,
żeby nie znaleźć się na tych tarasach. W pewnych momentach
popierałam go, ale ogólnie zmęczenie mija, a wspomnienia
pozostają.
Na koniec Ernesto zaproponował powrót na dachu. Ja się nie zdecydowałam. Reszta drużyny umościła się na dachu i... zmokli. Zaczęło padać. Jak zwykle po południu w Banaue.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz