Kolejnego dnia nie udało nam się wstać w porze uznanej powszechnie za przyzwoitą. Na usprawiedliwienie mamy fakt, że różnica między czasem lokalnym i polskim wynosi 6 godzin i jeszcze się nie przestawiliśmy.
Panowie jednogłośnie odmówili współpracy, więc w drodze wyjątku (czyt. głodu) postanowiłyśmy z Adą wziąć sprawę aprowizacji w swoje ręce. Poszłyśmy zapolować na jakieś jedzonko i picie. Zjadłyśmy słabą michę w pobliskiej hali i z prowiantem dla naszych Panów wróciłyśmy do hostelu. Tam niezwłocznie udałyśmy się na odpoczynek.
W międzyczasie Papas ożył i zdecydował się wyruszyć w miasto. Mnie ruszyło sumienie i przyłączyłam się do Papasa. Młodzi nie podjęli rękawicy, ale zaproponowali, żeby przynieść im jakiś obiad. Spoko!
Sala dla kobiet |
Nasze drogi się rozchodzą.... |
tego nie widziałam. To chyba u mężczyzn |
Medresa |
Muzułmańskie jedzonko |
Posiedzieliśmy pod sklepem i poszliśmy szukać obiadu dla Młodzieży. Wybór był tak wielki, że nie wzięliśmy nic. Tylko kilka pierożków gyoza na zabicie pierwszego głodu Młodzieży. O dziwo! Smakowały, jak te z naszej Biedronki! Szok!
Wybudziliśmy młodszą część Bandy Papasa i zaprowadziliśmy ich do hali z jedzeniem w muzułmańskiej części dzielnicy. Papas i Piotruś szybko chapnęli coś halal , a my z Adą ze zdumieniem odkryłyśmy chińska enklawę wśród arabskiej kuchni. Ze zdumieniem, bo była dostępna również wieprzowina, chociaż jej symbol graficzny był bardzo dyskretny.
Postanowiliśmy więc, że na następne posiłki, też tam zajrzymy.
Papas ma w Bangkoku przyjaciółkę. Pod naszym hostelem wegetuje suczka. Jak byliśmy w tym miejscu rok temu, ona tam też była! To taka trochę schorowana, biedna psina. Pan z sąsiedniego sklepiku dokarmia istotę, ale sunia mieszka na chodniku. Teraz za każdym Papas razem ją wygłaska. "Dogadują się" świetnie.
Dzisiaj muszę kończyć. Internet muli i ciężko coś wkleić. Na pocieszenie melduję, że teraz jest w Bangkoku 2:40 w nocy i 27 stopni ciepła :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz