poniedziałek, 7 stycznia 2019

Mamas&Papas w muzułmańskim świecie (wpis 4.)




Kolejnego dnia nie udało nam się wstać w porze uznanej powszechnie za przyzwoitą. Na usprawiedliwienie mamy fakt, że różnica między czasem lokalnym i polskim wynosi 6 godzin i jeszcze się nie przestawiliśmy.
Panowie jednogłośnie odmówili współpracy, więc w drodze wyjątku (czyt. głodu) postanowiłyśmy z Adą wziąć sprawę aprowizacji w swoje ręce. Poszłyśmy zapolować na jakieś jedzonko i picie. Zjadłyśmy słabą michę w pobliskiej hali i z prowiantem dla naszych Panów wróciłyśmy do hostelu. Tam niezwłocznie udałyśmy się na odpoczynek.
W międzyczasie Papas ożył i zdecydował się wyruszyć w miasto. Mnie ruszyło sumienie i przyłączyłam się do Papasa. Młodzi nie podjęli rękawicy, ale zaproponowali, żeby przynieść im jakiś obiad. Spoko!
 
Po wygłaskaniu zaprzyjaźnionej przez Papasa psiny wyruszyliśmy na podbój miejsca zdominowanego przez ludność muzułmańską. Po krótkiej przekąsce w muzułmańskiej knajpce udaliśmy się do pobliskiej medresy. Na wejściu rozdzieliły nas napisy informujące, że kobiety idą na lewo a mężczyźni na prawo. Grzecznie dostosowaliśmy się, po czym na górze spotkaliśmy się w tym samym miejscu. Dziwne... Siedzieć razem różne płci nie mogą, ale nawet iść tymi samymi schodami nie wypada. Weszłam do sali dla pań. Nic specjalnie interesującego nie znalazłam. Do sali dla panów, oczywiście, zajrzeć nie miałam prawa. Ciekawe, co oni tam wyczyniają, że kobitki nie mogą tego widzieć ;)

 
 



Sala dla kobiet
Nasze drogi się rozchodzą....

tego nie widziałam. To chyba u mężczyzn

Medresa

Muzułmańskie jedzonko
Kiedy chcieliśmy obejrzeć kolejne muzułmańskie miejsce, nie zostaliśmy wpuszczeni. Trudno! Musimy to uszanować, ale minął nam zapał do eksplorowania takich miejsc.

Posiedzieliśmy pod sklepem i poszliśmy szukać obiadu dla Młodzieży. Wybór był tak wielki, że nie wzięliśmy nic. Tylko kilka pierożków gyoza na zabicie pierwszego głodu Młodzieży. O dziwo! Smakowały, jak te z naszej Biedronki! Szok!



Wybudziliśmy młodszą część Bandy Papasa i zaprowadziliśmy ich do hali z jedzeniem w muzułmańskiej części dzielnicy. Papas i Piotruś szybko chapnęli coś halal , a my z Adą ze zdumieniem odkryłyśmy chińska enklawę wśród arabskiej kuchni. Ze zdumieniem, bo była dostępna również wieprzowina, chociaż jej symbol graficzny był bardzo dyskretny.
Postanowiliśmy więc, że na następne posiłki, też tam zajrzymy.

Papas ma w Bangkoku przyjaciółkę. Pod naszym hostelem wegetuje suczka. Jak byliśmy w tym miejscu rok temu, ona tam też była! To taka trochę schorowana, biedna psina. Pan z sąsiedniego sklepiku dokarmia istotę, ale sunia mieszka na chodniku. Teraz za każdym Papas razem ją wygłaska. "Dogadują się" świetnie.




Dzisiaj muszę kończyć. Internet muli i ciężko coś wkleić. Na pocieszenie melduję, że teraz jest w Bangkoku 2:40 w nocy i 27 stopni ciepła :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz