niedziela, 20 stycznia 2019

Drużyna Papasa zachwycona w Port Barton (wpis 12.)



Port Barton to maleńkie miasteczko, ale z przepięknymi widokami. Wybraliśmy się na wycieczkę, żeby obejrzeć lasy namorzynowe. Nie odnaleźliśmy naszego celu, ale zaszliśmy dosyć daleko, podziwiając otoczenie. Ja szłam jak kretynka z komputerem. Idąc na śniadanie miałam nadzieję znaleźć miejsce z wifi. Wifi nie znalazłam, a komputer trzeba było targać. Po około pięciu kilometrach przedzierania się przez naturę dotarliśmy do pięknej, płatnej plaży i tam już pozostaliśmy. Wróciliśmy statkiem, bo wędrówka z powrotem przez chaszcze z komputerkim w garści w ogóle nam się nie uśmiechała. Czułam się z tym moim ładunkiem w ręku, jak polska turystka wybierająca się na Giewont w szpilkach.






 






 
 


















Natura na Filipinach zwala z nóg! Jest przepięknie! Gorzej w miastach/wsiach. Bieda i kurz - to się rzuca w oczy przede wszystkim.





























Na koniec jeszcze ponarzekam. Oprócz mordęgi z jedzeniem, Filipiny jak na razie mają dla nas dwa duże minusy. Powszechny brak internetu oraz bankomatów. Podczas naszych poprzednich podróży do Azji zauważyliśmy zdumieni, że bankomaty są wszędzie. Nawet w małych pipidówach. Tutaj jest inaczej. Ostatnio udało nam się coś wypłacić w Puerto Princesa. W Port Barton już masakra. Udało nam się wymienić trochę dolarów i to wszystko. Jesteśmy prawie bez gotówki. Jeżeli wybierzecie się na Filipiny, bierzcie dolary. Bankomaty nieliczne. Na dodatek mają limit wypłat (10000 Peso czyli około 700 złotych) i są prowizje od każdej wypłaty. Wypłacając na zapas większą kwotę, trzeba wkładać kartę do bankomatu kilka razy i zapłacić kilka razy prowizję. Kart płatniczych praktycznie nigdzie nie akceptują.



.

 

Żarcie, internet i bankomaty nie przysłoniły nam jednak piękna Filipin. Nie żałujemy, że tu przylecieliśmy. Ludzie bardzo serdeczni, a dzieciaki fantastyczne!











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz