Do San Vicente przyjechaliśmy autobusem z Roxas. W pewnym momencie zorientowaliśmy się, że pojazd zatrzymał się centralnie, dokładnie pod drzwiami naszego hotelu. Przystanął, żeby wyładować jakieś paczki. Nie było tam przystanku. Błyskawicznie ewakuowaliśmy się.
Teren hotelowej posesji okazał się ładnym i zielonym miejscem. Od razu nam się spodobało.
Rzuciliśmy plecaki i udaliśmy się do "miasta" w poszukiwaniu jakiegoś miejsca, gdzie wyciągniemy gotówkę i jakiejś miejscówki na obiad.
Gotówki nie znaleźliśmy. Jedzenie było masakryczne! Pies zjadł po nas. Przynajmniej on był zadowolony.
Najgorzej trafił Piotruś. Jego mięso okazało się łykowatą skórą ze szczeciną. Próby skonsumowania obiadu skończyły się mdłościami. Na szczęście obok był Papas Wybawca i przy pomocy towarów dostępnych w lokalnym sklepie uratował Piotrusia.
San Vicente okazało się miejscowością bardzo niewielką, strasznie zakurzoną i bardzo nieturystyczną. Nam odpowiada niekomercyjny charakter miejsca, chociaż dostęp do gotówki byłby mile widziany. Nawet BARDZO mile!
Plaże mają bardzo ładne i kompletnie puste. Nie mamy wątpliwości, że San Vicente straci niedługo swój spokojny charakter. Dobrze, że zdążyliśmy odwiedzić to miejsce "po staremu".
Na szczęście los się do nas uśmiechnął. Hotel w potwierdzeniu rezerwacji zaznaczył, że płatność możliwa tylko gotówką. Na miejscu okazało się, że akceptują karty! Co więcej, można jeść w hotelowej restauracji, kupować w hotelowym sklepiku, zamówić pranie i za wszystko można płacić kartą. Jesteśmy uratowani!!! Gotówki wystarczy na podręczne wydatki w "mieście", a następnym naszym etapem będzie znacznie większe miasto i na pewno bankomaty będą.
Pieniędzmi się już nie martwimy. Niestety, jedzenie wciąż porażka. Tak samo internet. Wierzymy, że i w tych kwestiach los się wreszcie odwróci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz