niedziela, 27 stycznia 2019

Drużyna Papasa w Banaue (wpis 18.)




Angeles opuszczaliśmy bez żalu, jednak z mocnym przeświadczeniem, że warto było zobaczyć Filipiny również od tej strony.

Następny cel Banaue. Udało nam się kupić mega tanie bilety lotnicze (czterdzieści parę złotych za osobę) i polecieliśmy z Clark do Cayuan.

Znowu musieliśmy wstać o bandyckiej porze, ale cena biletu rekompensowała ten trud. Odprawa na lotnisku niestety po filipińsku. Z rozrzewnieniem wspominamy maleńkie lotnisko w San Vicente i przyjemność przechodzenia odprawy.

Kiedy rozsiedliśmy się pod bramką, postanowiłam pójść po ciepłe kanapki. Ledwo złożyłam zamówienie wywołali Papasa przez głośnik. Potem resztę naszej grupy. Mała konsternacja. Kanapki się robią, nas wołają, a reszta pasażerów siedzi. Okazało się, że wzięli tylko nas i jeszcze jedną panią i powieźli autobusem do samolotu. Gdy weszliśmy, w środku było pełno ludzi. Wydaje się, że samolot miał tu międzylądowanie i nas tylko dopakowali.






Lot był króciutki (45 minut) i po wylądowaniu wpadliśmy od razu w tłum naganiaczy. Chcieliśmy wziąć taksówkę, ale okazało się, że kosztuje aż 7000 Peso. Na taki wydatek nie byliśmy gotowi.

Postanowiliśmy podjechać do miasta i próbować łapać autobus. Panowie tuktukowcy wiedząc, jaki jest nasz cel, nie chcieli podwieźć nas do miasta. Chcieli nas zmusić do wzięcia drogiej mafijnej taksówki lotniskowej.

Nie znają nas!!! Nie chcą podwieźć, to wyruszyliśmy pieszo. Nie odeszliśmy daleko za bramę lotniska, podjechał jeden z lotniskowych taksówkarzy i zaproponował, że zawiezie nas za ...5000 Peso. Nie zdecydowaliśmy się i dalej maszerowaliśmy w stronę miasta. W międzyczasie odczytaliśmy wiadomość z hotelu, że musimy się spieszyć na autobus, bo ostatni odjeżdża wcześnie rano. Przyspieszyliśmy, ale taksówkarz, który zaoferował przejazd za 5000 Peso nie rezygnował. Podjeżdżał do nas w sumie z pięć razy i wytargowaliśmy cenę 4000 Peso.

Pojechaliśmy jak królewięta. Cztery godziny jazdy w klimie całkiem nam się podobało. Po drodze dwie przerwy, ale i tak dojechaliśmy do Banaue o bardzo przyzwoitej porze.












Banaue okazało się miejscem kompletnie innym niż poprzednie, które odwiedziliśmy. Tak jakoś nam się udaje, że wybieramy za każdym razem inne oblicze Filipin.

Banaue jest w górach. Uliczki są tak wąskie, że aż dech zapiera z podziwu dla kierowców, jak oni sobie radzą!

O jedzeniu chyba nie muszę wspominać, że nudne i nijakie, ale przynajmniej nie za drogie.








Jest tutaj dużo białasów. Mnóstwo restauracji, sklepów, ofert wycieczek, ale ani jednego bankomatu. Zaczęła nam się kończyć gotówka i zaczęła się mała nerwówka. Bez gotówki ani rusz!

Zapytaliśmy zaprzyjaźnionego Amerykanina, który siedzi w Banaue od października, co robić? Odrzekł, że trzeba wsiąść w jeepney'a i jechać dwie godziny do najbliższego bankomatu. Potem oczywiście dwie godziny z powrotem. I żadnej gwarancji, że bankomat będzie działać. On sam planuje otworzyć w Banaue hostel i obowiązkowo umieścić w nim bankomat.



Mój osobisty spryt podpowiedział mi inne rozwiązanie, które zadziwiło Jima.

Postanowiłam wysłać sobie pieniądze przez Western Union. Okazuje się, że nie jestem jedyna sprytna w wiosce. Pani w punkcie zapytała mnie od razu, czy chcę wysłać sama sobie czy komuś innemu.

Uruchomiłyśmy z Adą procedurę. I... nie chciało przejść. Na wyjazd do sąsiedniego miasta było za późno, a Western Union nie informował, co się stało. Na szczęście po paru godzinach anulował nam transakcję. Zrobiłyśmy procedurę jeszcze raz i udało się! Byliśmy uratowani! Przy okazji wyszło, że przesyłka przez Wetern Union wyszła taniej niż wypłata z bankomatu (prowizje). Mogliśmy planować następne atrakcje.

Zaliczyliśmy też całodzienny brak prądu. Jak na złość poprzedniego wieczoru nie naładowaliśmy sprzętów i zostaliśmy z ręką w nocniku. Właścicielka hotelu zaczęła nam już rozdawać świeczki. Na szczęście o zmroku żarówki zaświeciły. Czytaliśmy przed wyjazdem, że z prądem bywa różnie, ale i tak byliśmy zaskoczeni.
 










 






















 


 





 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz