Danang nie było jednak miejsce wymarzonym dla nas. Może, gdybyśmy lubili wylegiwać się na plaży, byłoby inaczej. Tak czy siak, wyruszyliśmy do Hoi An.
W Hoi An oczekiwał nas przyjaciel Betaszy i Witka - Usi. Urodził się w Kabulu, ale mieszka od 35 lat w Polsce. Ma polskie obywatelstwo i mówi po polsku. Prawdę mówiąc, jest raczej obywatelem świata. Zarówno sprawy rodzinne, jak i interesy, powodują, że Usi żyje w wielu miejscach na całym świecie. Umówił się z Betaszą i Witkiem, że spotkają się kiedyś w Wietnamie i właśnie teraz, po dwóch latach, dzień spotkania miał nastąpić. Usi załatwił nam hotel i służył wieloma praktycznymi radami.
Jedną z nich była informacja, że z Danang do Hoi An można dojechać autobusem za 20 000 dongów od osoby. Inną opcja była taksówka za 100 000 dongów za głowę. Autobus miał ruszać niedaleko od plaży, czyli 5 minut drogi od hotelu. Oczywiście, niezwłocznie wybraliśmy tę opcję.
Wyruszyliśmy na przystanek. Po drodze wyhaczyła nas jeszcze pani z hotelowego biura podróży kusząc ceną 350 000 dongów za kurs. 350 000 a 80 000, wciąż autobus był bezkonkurencyjny. Stanęliśmy na przystanku w oczekiwaniu na żółty autobus nr 1. Różne stawały, ale żaden nie jechał do Hoi An. Zaczepił nas jakiś lokals. Poinformował, że autobus do Hoi An jedzie z innego przystanku. Musimy się przemieścić. Było gorąco, my z plecakami. Wymyśliliśmy, że weźmiemy taksówkę. Pan, który nas zagadał, przypadkiem 😉był kierowcą Graba (Grab to ichni Uber). Powiedział, że zawiezie nas za 100 000 dongów. Pana od razu bardzo polubiliśmy. Pracował kiedyś w Libii w polskim przedsiębiorstwie i całkiem sporo pamiętał z języka polskiego. Normalnie, nasz człowiek!!!
Wsiedliśmy do auta i zapytaliśmy, za ile zawiózłby nas bezpośrednio do Hoi An? Wypalił, że 500 tys. No, nie!!!
Potem pokombinowaliśmy, że 100 000 do przystanku + 80 000 bilety + 40 000 za bagaż + taxi w Hoi An z dworca + przesiadki + sterczenie w upale = niewiele mniej niż te nieszczęsne 500 000. Potargowaliśmy się i za 400 000 dongów pojechaliśmy wprost do Hoi An. Znowu interes życia! Zamiast wsiąść do taksówki za 350 000 od razu po wyjściu z hotelu, poprażyliśmy się na słońcu, podźwigaliśmy plecaki i ostatecznie zapłaciliśmy więcej. Naprawdę mamy talent 😁 Ale dzięki talentowi, mieliśmy okazję poznać prawie polskiego Wietnamczyka. Warto było! Nawet jeżeli przeczołgał nas po drodze do miejsca, gdzie moglibyśmy kupić religijne rzeźby. Najwyraźniej miał jakiś układ i woził tam swoich pasażerów. Żadnej rzeźby nie kupiliśmy 😊
Hoi An zachwycił nas w czasie poprzedniego pobytu w Wietnamie. Jest to miejsce zaczarowane, ale teraz chyba tylko w godzinach porannych. W porównaniu, do naszej wizyty sprzed siedmiu laty, jest duuuuużo więcej turystów. MASAKRA! Mieliśmy dużo sentymentu do tego miejsca (uratowanego przez Polaka Kazimierza Kwiatkowskiego - ma tu swój pomnik), ale teraz jest tu inaczej. Kolejne miejsce, które zostanie zadeptane.
Po wieczornym spacerze byłam tak zmęczona przez te tłumy, że odłączyłam od naszej drużyny, wykapałam się i poszłam spać. Zanim zasnęłam, przybiegł Papas z informacją, że w pobliżu jest impreza i Betasza już tam poszła. Usi z Witkiem tez zaraz dołączą. W tej sytuacji wyskoczyłam z piżamy i udałam się w kierunku, skąd dobiegał śpiew.
Bardzo ładnie śpiewali. Lokalna młodzież pięknie się bawiła bez oceanu` alkoholu. Mieli w sobie tyle radości! I mimo, że nie byli kształceni w tym kierunku, śpiewali naprawdę świetnie.
Kiedy przyszedł Usi, zarządził śpiewanie polskiej piosenki. I zaczął śpiewać "Wsiąść do pociągu byle jakiego...". Perkusista i gitarzysta szybko podjęli temat, a i reszta się dołączyła wokalnie. Usi ciągnął ten muzyczny temat w tak naturalny sposób, jakby było oczywiste, że ta piosenka jest powszechnie znana. No, teraz już na pewno jest 🤣 Zresztą, posłuchajcie sami....
A jednak fajnie jest w Hoi An 😊
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz