Ostatni dzień w Cat Ba pobudził aktywność grupy (oczywiście pomijając moją osobę 🤣). Betasza i Witek pożyczyli jakieś jednoślady i pomknęli zwiedzać okolicę. Spotkali na szlaku ziomków z Wrocławia. Świat nie jest za wielki 😁
Papas uczynił to samo co Wrocławiaki tyle, że per pedes. Potem nawet im wszystkim trochę zazdrościłam, ale w sumie też się nie nudziłam. Musiały mi jednak wystarczyć zdjęcia.
Papas wybrał inne klimaty. Najpierw odwiedził chińską świątynkę, gdzie opiekujące się nią Panie, obdarowały go pięknym czerwonym jabłkiem. I cmentarz. Potem dotarł na jakiś punkt widokowy przy jakimś obiekcie wyglądającym na opuszczony. Było wszystko, nawet basen. Pogapił się, popodziwiał, pograł ze sobą w piłkarzyki. Prawdopodobnie wygrał 😁
Popełniliśmy z Papasem falstart i zjedliśmy pyszną zupę na miejscowym niezbyt czystym markecie. Ledwie wdrapaliśmy się na szczyt drogi powrotnej, Betasza z Witkiem zawiadomili nas, że są nad wodą na obiedzie. Wspinaczkę szlag trafił, cofnęliśmy się do naszych kompanów. Wypiliśmy po szklance napoju z mango i wróciliśmy z powrotem wspinać się do hostelu. Betasza i Witek czmychnęli na motorkach. Tak nas załatwili 🤣
A na kolację znowu zupki ze sklepu.
To już zdecydowanie ostatnie chwile na wyspie. Na jutrzejszy wyjazd mieliśmy kolejno następujące plany. Najpierw Malezja, bo Witek znalazł tanie bilety. Zanim je kupiliśmy - zniknęły. Potem Laos, ale długo zastanawialiśmy się, jak ogarnąć dojazd, bo wychodziło, że będzie to 9 godzin jazdy autobusem do granicy z noclegiem po drodze plus jazda przez Laos. Długo! W międzyczasie wyczaiłam nienajdroższe loty do Chiang Mai na północy Tajlandii, ale zanim skontaktowałam się z naszą grupą, tanie bilety zniknęły. Pojawiły się za to nie bardzo drogie bilety do Bangkoku z Hanoi, ale na pojutrze. Wzięliśmy szybko te bilety, zakładając, że z Bangkoku wszędzie da się dojechać.
Nie mieliśmy ochoty czekać jeszcze jedną dobę w zimnym Cat Ba. Postanowiliśmy następną noc przespać w Hajfong na trasie do Hanoi. W Hajfong miał być jeden stopień więcej niż w Cat Ba! Ważki argument za tym, żeby jechać!!!
Rano niespiesznie ewakuowaliśmy się z hostelu. Najpierw śniadanko. Potem pogadaliśmy z Francuzami, którzy właśnie przyjechali do Cat Ba. Przyjechali z północy, stamtąd dokąd mieliśmy jechać, ale zrezygnowaliśmy. I słusznie! Rankami było tam ZERO stopni, w dzień do 10. Nasza decyzja o ucieczce z Wietnamu nabrała jeszcze większego sensu.
Autobus miał nas odebrać o 11:50. Odebrał o 12:30. Kolejny raz skradli mi trochę snu, ale nie narzekam. Przywykłam 😒 Mieliśmy więcej czasu na pogadanie z Francuzami.
Mimo początkowego opóźnienia transport przebiegł błyskawicznie. Pół godziny do portu na prom. Chwila na promie i błyskawiczne przepakowanie do autobusu do Hajfong. Ani się obejrzeliśmy i staliśmy na chodniku przy jakiejś ruchliwej, głośnej ulicy. Odwykliśmy od hałasu wietnamskiej ulicy. Sprawdziliśmy, że do hotelu mamy jakieś trzy kilometry, więc poszliśmy z buta. Panowi po drodze zasiedli na kanapki. Dla mnie tam było za dużo much.
Znowu trafiliśmy na super miejscówkę. Powitali nas "chlebem i solą" czyli herbatką i przekąskami. MIłe! Oprócz nas była tam jeszcze dwójka innych Polaków. Lizali rany po wypadku na motorze. Normalnie zrobił się tam polski hotel! Skoro przewaga gości z Polski, nauczyliśmy ludzi na recepcji słowa "cześć". Na początku był problem z wymową, ale potem ogarnęli to naprawdę dobrze. W dalekim Hajfong ciągle było słychać "cześć" i salwy śmiechu.
Hajfong był tylko etapem na trasie wielkiej ucieczki od zimna, ale miasto jest całkiem fajne i w innych okolicznościach posiedzielibyśmy tam dłużej.
A na kolację znowu zupki ze sklepu.
To już zdecydowanie ostatnie chwile na wyspie. Na jutrzejszy wyjazd mieliśmy kolejno następujące plany. Najpierw Malezja, bo Witek znalazł tanie bilety. Zanim je kupiliśmy - zniknęły. Potem Laos, ale długo zastanawialiśmy się, jak ogarnąć dojazd, bo wychodziło, że będzie to 9 godzin jazdy autobusem do granicy z noclegiem po drodze plus jazda przez Laos. Długo! W międzyczasie wyczaiłam nienajdroższe loty do Chiang Mai na północy Tajlandii, ale zanim skontaktowałam się z naszą grupą, tanie bilety zniknęły. Pojawiły się za to nie bardzo drogie bilety do Bangkoku z Hanoi, ale na pojutrze. Wzięliśmy szybko te bilety, zakładając, że z Bangkoku wszędzie da się dojechać.
Nie mieliśmy ochoty czekać jeszcze jedną dobę w zimnym Cat Ba. Postanowiliśmy następną noc przespać w Hajfong na trasie do Hanoi. W Hajfong miał być jeden stopień więcej niż w Cat Ba! Ważki argument za tym, żeby jechać!!!
Rano niespiesznie ewakuowaliśmy się z hostelu. Najpierw śniadanko. Potem pogadaliśmy z Francuzami, którzy właśnie przyjechali do Cat Ba. Przyjechali z północy, stamtąd dokąd mieliśmy jechać, ale zrezygnowaliśmy. I słusznie! Rankami było tam ZERO stopni, w dzień do 10. Nasza decyzja o ucieczce z Wietnamu nabrała jeszcze większego sensu.
Autobus miał nas odebrać o 11:50. Odebrał o 12:30. Kolejny raz skradli mi trochę snu, ale nie narzekam. Przywykłam 😒 Mieliśmy więcej czasu na pogadanie z Francuzami.
Mimo początkowego opóźnienia transport przebiegł błyskawicznie. Pół godziny do portu na prom. Chwila na promie i błyskawiczne przepakowanie do autobusu do Hajfong. Ani się obejrzeliśmy i staliśmy na chodniku przy jakiejś ruchliwej, głośnej ulicy. Odwykliśmy od hałasu wietnamskiej ulicy. Sprawdziliśmy, że do hotelu mamy jakieś trzy kilometry, więc poszliśmy z buta. Panowi po drodze zasiedli na kanapki. Dla mnie tam było za dużo much.
Znowu trafiliśmy na super miejscówkę. Powitali nas "chlebem i solą" czyli herbatką i przekąskami. MIłe! Oprócz nas była tam jeszcze dwójka innych Polaków. Lizali rany po wypadku na motorze. Normalnie zrobił się tam polski hotel! Skoro przewaga gości z Polski, nauczyliśmy ludzi na recepcji słowa "cześć". Na początku był problem z wymową, ale potem ogarnęli to naprawdę dobrze. W dalekim Hajfong ciągle było słychać "cześć" i salwy śmiechu.
Hajfong był tylko etapem na trasie wielkiej ucieczki od zimna, ale miasto jest całkiem fajne i w innych okolicznościach posiedzielibyśmy tam dłużej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz