Pierwszy dzień Chińskiego Nowego Roku w Shangri-la przywitał nas załamaniem pogody. Prawdziwa zima! Zimno jak w Polsce i nawet śnieg zaczął się wyrywać. Zaczęliśmy planować wczesniejszy wyjazd. Nasz gospodarz powiedział, że są święta i autobusy nie jeżdżą. Dworzec autobusowy jest zamknięty. Poprosiliśmy więc, żeby następnego dnia załatwił nam bilety. Pan gospodarz na to, że następnego dnia dworzec też jest nieczynny. I następnego i jeszcze w kolejnych dniach też nic nie załatwimy. Dlaczego? Bo Chińczycy celebrują święta i nic nie działa. Jeżdżą, co prawda, autobusy i busy, ale nieregularnie i na dziko.
Postanowiliśmy podjechać po dworzec i spróbować załapać się na coś. Byliśmy pod dworcem o 10 rano. Zawiózł nas tam nasz gospodarz i dowiedział się się, że będzie coś o 12. Wcześniej odjeżdżały busy, ale życzyli sobie za bilet od głowy 5 razy tyle, co normalny bilet. Postanowiliśmy jechać autobusem. Na 12 byliśmy z powrotem pod dworcem, ale kierowca czekał jeszcze godzinę, aż autobus się zapełnił. Kierowca był nieźle postrzelony. Jechał jak wariat. Autobus swoje lata świetności też miał już dawno za sobą. Ostatecznie udało nam się dojechać w jednym kawałku do Lijiang. Mieliśmy pare godzin przerwy, więc postanowiliśmy coś zjeść i poleżeć w parku. Jedzenie trafiliśmy nie za bardzo, a parku nie znaleźliśmy. I całe szczęście! Okazało się, że mieliśmy gigantyczny problem z dostaniem się na dworzec kolejowy. Błąkaliśmy się jak durni!. Taksówki nie udało się złapać i nie spotkaliśmy też tubylców mówiących po angielsku. Zaczęło się robić nerwowo i wtedy spotkaliśmy dziewczynę, która wytłumaczyła nam drogę. I tak mieliśmy mieć 3-4 godziny luzu, a dojechaliśmy na ostatni moment.
Dojechaliśmy z Lijiang do Dali na godzinę 22. Złapaliśmy taksówkę i zmęczeni udaliśmy się do hostelu, który zarezerwowaliśmy rano. Taksówkarz nie mógł trafić. Pokazał nam palcem jakąś ciemność obok, ale my powiedzieliśmy, że ma nas zawieźć pod drzwi. Zadzwonił do hostelu, żeby dopytać o dojazd i przekazał nam słuchawkę. Powiedziano nam, że nie ma pokoju dla nas. Jest overbooking. Pięknie! Zaraz godzina 23, ciemno, nieznana okolica, a my nie mamy gdzie spać! Jutro opiszę nasze perypetie związane z rozpaczliwym znalezieniem noclegu w środku nocy w okresie świątecznym w Dali. Właśnie nocne perypetie spowodowały, że nie napisałam wczoraj nic na blogu. Błąkaliśmy się, ale trafiliśmy na wspaniałych ludzi, którzy nie pozostawili nas samych sobie w potrzebie.
W Shangri-la widać bardzo dużo wojska, nawet na noworocznych występach. Chodzi, oczywiście, o Tybet i skomplikowaną sytuację polityczną w związku z obecnością Chin w tym miejscu |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz