Ostatni dzień w Chuxiong rozpoczęliśmy od śniadania, na które zaprosił nas właściciel hotelu. Fajnie było kolejny raz spożyć posiłek nie na mieście lecz z lokalnymi ludźmi. Nasz gospodarz z dnia na dzień coraz lepiej mówił po angielsku. Okazało się, że nie mówił w tym języku od 20 lat! Nie było takiej potrzeby. Trening z nami otworzył w jego głowie szufladki w z językiem angielskim. Niestety, pewnie szybko się pozamykają. Do końca pobytu nie spotkaliśmy żadnych białasów i pewnie nieprędko się pojawią w Chuxiong. Jest tam dużo turystów z Azji. A z Koreańczykami i Japończykami porozumiewa sie po chińsku. Nie przypuszczałam, że w tych krajach znajomość chińskiego jest tak powszechna. W tej chwili w Chinach są ferie zimowe, które trwają cały miesiąc. Latem dzieciaki mają dwa miesiące wolnego.
Ostatniego dnia zajrzeliśmy też do chińskiej świątyni. Papas, oczywiście, był już tam wcześniej. Tym razem chciał kupić płytę z pewną melodią, która często jest odtwarzana w chińskich świątyniach. Zabawnie było! Próbowaliśmy na migi wytłumaczyć obecnej tam Pani, że potrzebujemy płyty z melodią, która właśnie rozbrzmiewa. Odstawiliśmy kalambury najwyższych lotów. Pani najpierw przyniosła nam wydrukowane słowa pieśni - po chińsku, oczywiście. Inna Pani pięknie odśpiewała pieśń. Gimnastyki było sporo, ale wyszliśmy bez płyty.
Kalambury odstawiamy na każdym kroku. Raz jest sukces, częściej nie ma :)
Dziwne i zabawne jest to, że Chińczycy wcale nie przejmują sie tym, że nie mówimy po chińsku. Nawijają konsekwentnie w swoim języku. My do nich po polsku, oni po chińsku i jest kupa śmiechu. Czasami uda się jednak mimo wszystko dogadać!
Na ostatnią kolację zjedliśmy tak obłędnie pyszną rybę, że aż żal mówić o tym w czasie przeszłym. Przy okazji zaobserwowaliśmy przy sąsiednim stoliku grupę dziesięciu panów. W normie europejskiej, siedziałoby tam 4-5 osób. Chińczycy lubią być razem. Ściskają się przy jednym stoliku, w pociągach wszystkie przestrzenie są otwarte, nawet sypialne (przynajmniej my takie spotkaliśmy), nie mówiąc już o wspólnym spędzaniu czasu w parkach.
Teraz przed nami kolejne miejsce - Dali.
Na ostatnią kolację zjedliśmy tak obłędnie pyszną rybę, że aż żal mówić o tym w czasie przeszłym. Przy okazji zaobserwowaliśmy przy sąsiednim stoliku grupę dziesięciu panów. W normie europejskiej, siedziałoby tam 4-5 osób. Chińczycy lubią być razem. Ściskają się przy jednym stoliku, w pociągach wszystkie przestrzenie są otwarte, nawet sypialne (przynajmniej my takie spotkaliśmy), nie mówiąc już o wspólnym spędzaniu czasu w parkach.
Teraz przed nami kolejne miejsce - Dali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz