Lijiang - kolejny etap naszej wyprawy, znajduje sie na wysokości 2400 metrów. Od Dali to tylko niecałe dwie godziny pociągiem i 500 metrów wyżej.
Dali pożegnało nas przepięknym słońcem. W Lijiang miało być dużo chłodniej, ale jest bardzo przyjemnie. Noce są chłodne, ale to akurat nie dziwne. Już od Kunming jest tak samo. Ciepłe lub bardzo ciepłe dni i "polskie" noce. Wolimy taką aurę niż pogodę, jaka teraz jest w Polsce.
Pierwszego wieczoru dużo nie zobaczylismy. Beznadziejnie zabłądziliśmy. Układ pięknego starego miasta jest tak pokręcony, że musielibyśmy tam pomieszkać z miesiąc, żeby ogarnąć te uliczki. Szukając drogi do hotelu próbowaliśmy pytać miejscowych. Nie było to zbyt duże ułatwienie, bo tubylcy często wskazywali przeciwne kierunki. Po ciemku wszystko wyglądało inaczej i nie mogliśmy skumać drogi. Na dodatek jest tam całkowity zakaz jakiegokolwiek ruchu samochodowego, więc nie mogliśmy poratować się taksówką. W jednym z barów spotkaliśmy Anioła! Chłopak postanowił nas zaprowadzić. Szliśmy i szliśmy, aż on sam się zgubił! Zadzwonił do naszego hotelu i nasza Pani wyszła po nas. Okazało się, że byliśmy 2 minuty drogi od hotelu i przyszlismy z dokładnie drugiej strony niż wyszliśmy na spacer. Wszystko dobre, co sie dobrze kończy!
Kolejny nasz hotel jest znowu bardzo fajny. Prowadzi go rówieśnica Ady - super dziewczyna. Zaszaleliśmy zamówiliśmy usługę pick-up, czyli odebranie nas z dworca. Nie musielismy się zastanawiać, jak jechać i dreptać kilometry, żeby znaleźć obiekt. Nasza decyzja była bardzo trafna. Hotel jest położony bardzo daleko od dworca i w strefie bez samochodów. Pan podrzucił nas do granicy tej strefy, a tam już czekała właścicielka, żeby nas zaprowadzić na miejsce. Bardzo nam się tu podoba, a Ada ma dodtkową porcję szczęścia w postaci trzech kotów i przesłodkiego 3-miesięcznego szczeniaka. My zaś po raz kolejny nie potrafimy obsłużyć żadnych urządzeń. Wszystkie napisy są po chińsku. Jesteśmy w Chinach już 10 dni i po chińsku umiemy powiedzieć tylko "cześć", "dziękuję" i "łagodne" (o potrawach). To ostanie słowo dla Papasa mogłoby nie istnieć, ale dla mnie i Ady to podstawowe pojęcie, żeby dać radę cokolwiek zjeść.
Tablica przed wejściem na dworzec kolejowy |
A teraz zapraszam na ucztę :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz