Pomału musieliśmy ewakuować się z naszego hotelu. Przed wylotem do Chin postanowiliśmy zmienić miejscówkę. Wybraliśmy hotel w pobliżu lotniska. Żal nam było wyprowadzać się, ale naszym głównym celem na najbliższy miesiąc są Chiny, a najwygodniejsza forma dotarcia to samolot. Poszliśmy na ostatnie lokalne śniadanko do "naszej" knajpki. Wciągęliśmy tradycyjnego pad thai i zupę i byliśmy gotowi do drogi. Czekała nas bardzo długa podróż na drugi koniec miasta. Na recepcji zaproponowali nam tak niewygodne połączenie, że Ada postanowiła opracować własny projekt trasy. Zamiast autobusów i busów, wybraliśmy pociąg (dwa razy) i taksówkę. Jechaliśmy długo, ale dotarliśmy wreszcie do fajnego hotelu. Wciąż nie możemy się nadziwić, że jest tak trudno dogadać się po angielsku. Rozumiemy, że nie każdy człowiek zna ten język. Po prostu ludzie nie potrzebują go. Ale taksówkarze czy recepcjoniści w hotelach strasznie utrudniają sobie życie nie znając jęzka chociażby w zakresie podstawowym. Nasz taksówkarz, próbował sprzedać nam wycieczkę do Ayutthaya. Mówimy mu, że byliśmy już tam, a poza wylatujemy z rana do Chin. A on dalej swoje, że Ayutthaya jest bardzo piękna i za jeden dzień kosztuje tyle i tyle. My znowu, że wiemy, że pięknie, bo byliśmy tam. On na to próbuje pokazuje inny folder o tym miejscu. Ręce opadają :) Zresztą brak komunikacji jest nie tylko na linii tubylcy-my. Wieczorem nawiązalismy kontakt z innym gościem hotelowym - Niemcem. Na nasze pytania odpowiadał nie na temat. Wybraliśmy więc bezpieczniejszy temat rozmowy i zapytaliśmy skąd jest. Powiedział, że z Aachen. My na to, że byliśmy tam. A on zaczął angielsko-niemieckim opisywać, gdzie Aachen jest położone, i że mają piękną katedrę itd. Powtórzylismy, że byliśmy, a on dalej zachęcał do przyjazdu. Facet miał polsko brzmiące nazwisko i bez ceregieli opowiedział, że żona mu dokucza i każe jechać do "jego Mongołów" czyli do.... Polski. Pięknie nas nazywa :) Niemiecki obywatel, też miał straszliwy problem z angielskim. Dogadaliśmy się słabo i to głównie dzięki mojemu nienajlepszemu niemieckiemu.
W naszym nowym hotelu mieliśmy zarezerwowane pokoje z klimą i łazienkami. Pani zaprowadziła nas do pokoju bez klimy i drugiego bez łazienki. Jej angielski był bardzo słabiuteńki. Postawiliśmy się! W tej sytacji zaprowadziła nas do pokoi dokładnie takich, jak zamówiliśmy, czyli były dostępne. Brak klimatyzacji absolutnie nie wchodził w rachubę. W Bangkoku są potworne upały. Duchota, jak mało gdzie! Ostatecznie hotel był super! Jedno dało się we znaki. Co 2-3 startował/lądował jakiś samolot. Huk był okropny! Nie pomyśleliśmy wcześniej, że skoro tak bliska lotniska, to głośno musi być! Na szczęście na parę godzin w nocy uspokoiło i ruszyło dopiero o godzinie szóstej.
Po zameldowaniu, pobiegliśmy na lokalny ryneczek na obiadek. Pysznie było, więc wieczorem poszlismy kupić coś na kolację. A tu ZONK! Wszytkie garkuchnie wyniosły się już. Poszliśmy spać bez kolacji. A przydałaby się .....
W następnym wpisie Chiny!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz