poniedziałek, 19 lutego 2018

Mamas&Papas i planeta małp (wpis 46.)




Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się być tak długim. Zaczęliśmy od hotelowego śniadanka. Być może osoby o innych upodobaniach najadłyby się, my poprzestaliśmy na kawie i bananach.
Przy śniadaniu właścicielka pożaliła się na gości z Tajlandii. Ostatni właśnie ukradli jej poduszkę. Normalne jest, że rezerwują pokój dwuosobowy i przyjeżdża osób ...sześć. Właśnie coś takiego zaobserwowaliśmy wcześniej w czasie naszej podróży. Widzieliśmy całe tajskie rodziny ładujące się do pokoi takich, jak nasze. Myśleliśmy, że mamy jakieś zwidy, a to po prostu tajska, chamska metoda.   Jak idą na śniadanie to znika wszystko. Znikają poduszki, pościel i inne rzeczy. Pani była bardzo rozżalona na rodaków. Aż głupio było nam tego słuchać.



Właścicielka hotelu zaoferowała się, że podrzuci nas autem do atrakcji turystycznych. Chętnie skorzystaliśmy, bo hotel jest położony trochę na uboczu.

Gdy nas wysadzała od razu w oczy rzuciły się tabuny ....małp. W życiu nie widziałam tylu makaków naraz!

W zasadzie zamiast podziwiać zabytki i robić pamiątkowe zdjęcia interesującym obiektom, cały czas  małpy skupiały naszą uwagę. I żeby nie wleźć na którąś. W ogóle się nie bały i nie zmykały na widok człowieka.

Dla wielbicieli człekokształtnych kilka filmików poniżej.




Byłam świadkiem, jak jeden małpiszon wskoczył na stragan i ukradł coś. Najpierw fotki i finał na filmie.




W tym samym czasie właścicielka straganu siedzi ramię w ramię z innym osobnikiem.


Mają tu utrapienie z tymi małpami. Widziałam, jak jakiś koleś wypędzał je kopniakami ze sklepu. Inny miał procę. Co prawda robił tylko hałas, nie strzelał niczym, ale myślę, że naboje też gdzieś ma na wszelki wypadek. Dla turystów atrakcja, ale ja na co dzień nie chciałabym mieć takich towarzyszy. Biegają po kablach elektrycznych, semaforach, dachach, daszkach, chodnikach, torach... Wszędzie są. Na szczęście terytorium ich występowania nie jest rozlane na całe miasto. Trzymają się dosyć małego areału. I też nie rozumiemy, co nimi kieruje, że nie rozłażą się dalej.












Po drodze śniadanko. Pyszna, prosta zupka!



Już bez małp ruszyliśmy w miasto. W następnym miejscu najbardziej wzruszył nas widok śpiących pokotem ludzi, którzy prawdopodobnie byli w pracy. 





































Łaziliśmy wiele, a pogoda nie była dziś przyjazna. Parno, jakby to była mokra pora roku. Zaczęliśmy się rozglądać za taksówką lub tuktukiem. Nie jechało NIC. Podeszliśmy więc do hotelu, w którym wg "naszej" Pani, wezwą nam taksówkę. Schłodziliśmy się piwem. Zjedliśmy kiepski obiad i poprosiliśmy o taxi. Odmówili! Powiedzieli, że w tym momencie, nie ma możliwości.



Zdecydowaliśmy się pójść na pieszo. Aplikacja pokazał 6,8 km. Da się przejść, ale pewnie po drodze coś się złapie na podwózkę.










Kiedy dreptaliśmy tak pomału do hotelu, pojawiła się przed nami jakaś świątynia. Papas oczywiście zażyczył sobie wejść tam na oględziny. Nie bardzo mi się to podobało, ale jak Papas zażyczył, to co ja mogę. Okazało się, że za niedługi czas, będzie to adres naszego ratunku.
Póki co rzuciliśmy okiem, skorzystaliśmy z toalety i ruszyliśmy dalej. Odbywały się tam jakieś uroczystości pogrzebowe, więc lepiej się nie szwendać.







Droga była nawet miła. Nawet psie oszczekiwanie nie było za częste. Szliśmy dziarsko, wypatrując jakiejś podwózki.








W pewnym momencie zatrzymał się motocykl, a na nim Pan z naszego hotelu. Stanowczo pokazał kierunek totalnie odwrotny od tego, w którym szliśmy zgodnie z GPS. Zgłupieliśmy, bo stamtąd właśnie przyszliśmy, dokąd kazał ruszać i na pewno naszego hotelu tam nie było. Pan poczekał na nas na rozwidleniu drogi i zdecydowanie kazał iść z powrotem. W sumie on jest tutejszy... Ruszyliśmy, jak radził. Po drodze zasiedliśmy na drobny popas. Zaczęliśmy radzić, co robić? Niebawem zacznie się zmierzch. Psy warczą. Ewidentnie trzeba się ewakuować. Ale dokąd i czym?


Postanowiliśmy wrócić do świątyni. Niech nas ratują!
Po drodze nawet pojawiła się po raz pierwszy taksówka (motocyklowa), ale na nasz gest zatrzymywania, Pan nas serdecznie pozdrowił i odjechał.

Gdy tylko doszliśmy do świątyni, jakiś człowiek gorączkowo nas wołał słowami, które zawierały sylaby "auto". Podeszliśmy, bo wydawało się nam, że proponuje nam samochód :) Tymczasem Pan chciał nas zachęcić do podglądania przez specjalny otwór procesu kremacji. Papas zajrzał, ja nie byłam ciekawa..



Zaraz pojawił się inny człowiek z uroczystości pogrzebowych. Dogadaliśmy się, chociaż Pan nie mówił po angielsku :) Pomógł nam skontaktować się z hotelem.  Nasza niezawodna Pani Właścicielka powiedziała przez telefon, że będzie za 30 minut. Na czas oczekiwania lokalni Panowie zaprosili nas na resztki stypy.




Mimo smutnych okoliczności było bardzo wesoło.



Po umówionym czasie zgarnęła nas "nasza" Pani i już miało być prawie ok. Została do ogarnięcia kolacja. Pani po drodze pokazała, gdzie możemy zjeść. Fajnie, ale po ciemku wszystko wyglądało inaczej. Kiedy szukaliśmy "miski, nic się nie zgadzało. Próbowaliśmy pytać, ale angielskiego nikt nie znał. Jacyś młodzi ludzie zadzwonili do swojej znajomej mówiącej po angielsku i od niej dowiedzieliśmy się, że już za późno na kolację w tej okolicy. Poszliśmy więc do sklepu i zakupiliśmy zupki, na które w Polsce mówi się "chińskie". W ten oto sposób po raz pierwszy w życiu jadałam "chińską" zupkę będąc w Tajlandii. Nie było najgorzej. Nie poszliśmy spać głodni.



Długi wyszedł ten dzisiejszy wpis, bo i dzień był długi. Musi się jeszcze zmieścić relacja Ady i Piotra, bo wiem, że są osoby, które czekają. Młodzież ma problemy z internetem. Dopiero dziś dotarły ich relacje "pisane".

Dzień pierwszy.


Dzień drugi.


Dzień trzeci.

Cały dzień nicnierobienia, przerywany pływaniem w morzu i jedzeniem pysznego żarełka. Co ciekawe: na naszej wyspie owce morza są dokładnie w tej samej cenie, co kurczak! Wszędzie ryby, krewetki, kalmary, ostrygi i to świeżo łowione! Mimo małego rozmiaru wyspy i ograniczonego wyboru knajp wszędzie (jak na razie) jedzenie wyśmienite,  najlepsze jakie jedliśmy w Azji. Niby wyspa turystyczna, a przez większość czasu nie spotyka się żadnych turystów, cicho i poza główną drogą -- pusto :) Woda w morzu bardzo ciepła, czasami cieplejsza od temperatury powietrza. Cała wyspa wypełniona jest ostrzeżeniami nt. tsunami i oznakowanymi drogami ewakuacyjnymi (trasy prowadzące na szczyt jedynego wzniesienia). Dzisiaj miała być tropikalna burza, ale się rozmyśliła :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz