Nang Rong jest miastem bez turystów. Wpadliśmy tam na chwilę, aby stamtąd, jako bazy wypadowej, pojechać około 20 kilometrów do kompleksu świątynnego Phanom Rung. Jest to miejsce, gdzie ludzie i przyroda stosunkowo mało zaszkodzili zabytkom, więc oceniliśmy, że warto rzucić okiem. Wynajęliśmy samochód (z kierowcą) i ruszyliśmy. Na miejscu okazało się, że mimo dosyć dobrego stanu kompleksu, nie było tam białasów. Sporo wycieczek szkolnych (harcerskich), my i jeszcze nieliczne osoby.
Kompleks pochodzi z XII wieku, a niektóre elementy nawet z IX. Ma wyraźnie khmerski charakter. Połaziliśmy, popatrzyliśmy i następnie pojechaliśmy do pobliskiego Muaeng Tam. I to miejsce też nie jest popularne wśród nietajskich turystów.
Dosyć dużo zdjęć dzisiaj wrzucam, ale to i tak tylko kawałeczek naszych fotograficznych łowów.
Tego dnia były Walentynki. Pamiętamy ten dzień przed trzema laty w Tajlandii (Ubon Ratchathani). Szaleństwo nie do ogarnięcia! Tutaj prawie nie widać, żeby tubylcy przejmowali się tą datą. Kontrast ogromny. Zauważyliśmy jakąś imprezkę u podnóża świątyni. Być może miała coś wspólnego z tym dniem, może nic a nic. Zapytać nie potrafiliśmy :)
Tego dnia było koszmarnie gorąco. Dobrze, że kompleks nie należy do olbrzymich, bo byłoby ciężko. Ada nawet próbowała skręcić nogę, ale Piotruś dzielnie nóżkę naprawił.
Papas z Piotrem musieli oczywiście "zaliczyć" młodszą świątynię, która stoi obok Muaeng Tam. My z Adą nie rozumiemy tego zapału i miałyśmy relaks.
Pobyt w Nang Rong z założenia był krótki. Ada i Piotr mają samolot na wyspy z pobliskiego Buriram i po powrocie z wycieczki do kompleksów świątynnych, nie pozostało nam nic innego, jak kierować się do miasta z lotniskiem.
Najpierw trzeba się pożywić. Poszłam z Papasem i Piotrem szukać miski w czasie, kiedy wszystko jest w zasadzie zamknięte. Wiedzieliśmy, że mimo tej pory, jakieś jedno miejsce będzie karmić. Po niedługim marszu weszliśmy do czynnej jadłodajni z menu po tajsku i obsługą nie mówiącą ani słowa po angielsku.
Podeszliśmy do tematu na luzie i pokazaliśmy (każdy z osobna) pozycję w tajskim menu. Przy moim wskazaniu Pani wyraźnie odradziła. W sumie i tak podali tylko dwie potrawy. Nie wiemy, które, bo nie mamy pojęcia, co zamówiliśmy. Zamówienie uzupełniliśmy, posiłek spożyliśmy i można było zacząć planowanie wyjazdu do Buriram. Ostatniego wspólnego etapu z Młodzieżą. Smutno, ale życie toczy się dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz