niedziela, 18 lutego 2018

Papas i syn (wpis 45.)


Jedyna noc w Nakhon Ratchasima nie należała do udanych. Klima w naszym pokoju nie pracowała dobrze. Miała z 20-30 lat. Hałasowała jak traktor, ale zimne powietrze pchała w jeden punkt pokoju. Na zewnątrz o północy 30 stopni, a w pokoju niewydolna klima. Wypiliśmy trochę płynów na znieczulenie i ze świadomością, że to tylko jedna noc, udało się ją jakoś przespać.
Rano śniadanko i wrócił smuteczek. Ada codziennie wyżerała wszystkim ogórki. Dzisiaj nasze nietknięte wróciły do kuchni. Na stole stał ulubiony papryczkowy sosik Piotra. Zawsze sprawdzał, czy jest w nim czosnek i martwił się, jeżeli którymś razem nie było. Zajrzeliśmy do sosu i czosnek był! Ale Piotrek daleko. Sos pozostał niepożarty.
Po słabym śniadaniu ruszyliśmy pieszo na dworzec autobusowy. Gorąco jak diabli, ale to mniej niż kilometr i nie warto było szukać taksówki. Na dworcu dowiedzieliśmy się po wielu trudach, że autobus do Lopburi odjeżdża z innego dworca, oddalonego ponad 2 kilometry. Czasu było coraz mniej, więc szybko wzięliśmy tuktuka i pognaliśmy w prawidłowe miejsce. Tam wszyscy próbowali skierować nas do stanowiska vanów. Musi być duża różnica w cenie, bo tamto rozwiązanie było mocno forsowane. Nam nie uśmiechało się cisnąć w vanie 4 godziny. Mamy już doświadczenie z miejscem na Papasa nogi, a raczej z dramatycznym brakiem przestrzeni. Woleliśmy dopłacić. W końcu udało się kupić bilety.




Te zasieki to do WC.

Autobus był w dobrym stanie i to okazała się być dobra wiadomość. Autobus jedzie normalnie około trzech godzin, a przez roboty drogowe doszło jeszcze dodatkowe 1,5 godziny.
Z hotelu wyjechali po nas, ale po godzinie oczekiwania odjechali. Musieliśmy jakoś poradzić sobie we własnym zakresie. 


Policja nas eskortowała w drodze do hotelu :)

Wracając do podróży autobusem. Przed nami siedział (stał, skakał itd.) bardzo fajny dzieciak. Był dosyć odważny i szybko się z nami zaprzyjaźnił. W pewnym momencie zaczął mówić do Papasa TATA. Lgnął do Papasa, jakby znał go od zawsze. Wydało się!!! Papas ma synka w Tajlandii :) Najpierw miałam się zdenerwować, ale maluch był taki super, że zaakceptowałam szybko sytuację i bawiłam się z maluchem do spóły z Papasem. Sami zobaczcie na filmiku, jaki fajny ten synek.





Tym razem hotel jest fajny. Jest w sporym oddaleniu od centrum, ale nie ma tu watah psów i jest bardzo spokojna i ładna okolica. Właścicielka hotelu próbuje niwelować niedogodność położenia i stara się wozić swoich gości, jeżeli tylko może. Nas zawiozła na nocny market, gdzie zjedliśmy smaczną obiado-kolację. Potem jeszcze do sklepu po sprawunki. Żyć nie umierać! Zwłaszcza, że są jeszcze tuktuki i taksówki.



Teraz pora na zdjęcia od Ady i Piotra. Mieli przysłać też tekst, ale coś nie wyszło. Może nie mają wifi.









 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz