wtorek, 27 lutego 2018

Mamas&Papas i autostop (wpis 54.)



Khao Kho ma bardzo niepraktyczne położenie. Niepraktyczne z punktu widzenia transportu publicznego. Do wioski pojechaliśmy taksówką z Phetchabun. W samej miejscowości taksówek nie ma. Postanowiliśmy wieczorem, że pojedziemy ponownie do Phitsanoluk. Papas coś kombinował z Phichit, ale ostatecznie wracamy do Phitsanoluk. Poprzednio byliśmy tam tylko jedną noc, przejazdem w drodze do Bangkoku. Przyjechaliśmy po południu i bardzo wcześnie rano wyjechaliśmy. W ogóle nie można powiedzieć, że byliśmy w Phitsanulok.
Zapytaliśmy szeryfa z naszego hotelu, jak się tam dostać. Najbliższy dworzec autobusowy był w Lomsak, ponad 20 km w przeciwną stronę. Pan powiedział, że musimy dojechać do Camp Son i tam łapać autobus do Phitsanulok. Jak dojechać do Camp Son? Nie ma autobusów ani taksówek. Postanowiliśmy złapać coś na stopa. Szeryf się roześmiał i powiedział, że z autostopem to nie ma szans. Może i miał rację, ale my nie mieliśmy wyjścia. Musieliśmy się stąd wydostać i trzeba było próbować wszelkich sposobów.
Nie udało nam się przez kilka pierwszych minut nic zatrzymać, ale za to zaczepił nas jakiś człowiek i zaproponował podwiezienie do Camp Son za pieniądze. Skorzystaliśmy. Podjechaliśmy na pace, patrząc w niebo. Lunie czy nie lunie? Zdążyliśmy dojechać do celu na sucho.



Pan nas wysadził pod jakimś daszkiem, coś naopowiadał po tajsku i odjechał. Chwilę posiedzieliśmy machając na nieliczne pojazdy.


Postanowiliśmy podejść kilka metrów do przyuważonej "miski". Zjadłam zupę na śniadanie, Papas popił jakiegoś napitku i wróciliśmy pod nasz daszek.





Dach był ważnym elementem naszej egzystencji. Niebo zaczęło robić się granatowe. Nic się nie zatrzymywało, więc w razie ulewy mielibyśmy schronienie. Po drugiej stronie ulicy wypatrzyliśmy jakiś hotel, więc nawet spanie było pod ręką.
Na spanie było jednak za wcześnie. Po jakimś czasie kapnęliśmy się, że daszek to nie wszystko. Staliśmy w beznadziejnym miejscu. Przenieśliśmy się 100 metrów do przodu. 


I od razu było lepiej. Zatrzymał się jakiś zdezelowany pojazd z załadowaną paką i brakiem miejsc w szoferce. Nie zabraliśmy się. Po krótkim czasie zatrzymał się wóz policyjny. Policjanci nie mówili raczej po angielsku. Udzielili nam jednak kilka porad, których nie pojęliśmy i odjechali zostawiwszy nas po coraz bardziej ciemniejącym niebem.
Po pół godzinie machania postanowiliśmy zastosować najstarszy trik czyli zapalić papierosa. To działa bardzo często. Jeżeli na coś długo czeka się, wystarczy przypalić papierosa i ... trzeba od razu gasić, bo czekanie kończy się.
Tak było i tym razem. Zapaliliśmy i w tym momencie zatrzymał się jakiś samochód. Nie reagowaliśmy na to, bo akurat nie machaliśmy, więc nie zatrzymał się na naszą prośbę. Wysiadła Pani i zapytała po angielsku, czy potrzebujemy pomocy. No, anioł zszedł z nieba! Mówimy, że chcemy do Phitsanulok, albo chociaż na jakiś dworzec autobusowy. Pani powiedziała, że możemy się zabrać z nią. Tył samochodu miała załadowany i chciała to sprzątać, żeby zrobić miejsce dla nas. Grzecznie zaproponowaliśmy, że pojedziemy na pace, chociaż niebo było już bardzo deszczowe. Papas od razu powiedział, że uciekniemy przed deszczem, bo auto wygląda na szybkie. I faktycznie udało się!




Błyskawicznie dojechaliśmy do Phitsanulok. Na przedmieściach zostaliśmy wysadzeni, bo auto jechało dalej i właśnie skręcało. Byliśmy około 10 km od centrum.


I powtórka z rozrywki. Żadnych autobusów czy taksówek. Zaszliśmy do jakiejś kawiarni na kawę i wifi. Poszukaliśmy noclegu, zorientowaliśmy się w topografii i z powrotem poszliśmy na ulicę.



Próbowaliśmy coś zatrzymać. Na początku szło topornie, ale w pewnym momencie zatrzymały się naraz dwa auta :) Mili Państwo podrzucili nas do miasta. W sumie wytarliśmy tyłki na trzech pakach, ale dojechaliśmy naprawdę sprawnie. Na dodatek wybrany hotel okazał się być całkiem przyzwoity. Od razu przedłużyliśmy pobyt.



Ze zdarzeń istotnych muszę nadmienić, że Papas wciąż bardzo dzielnie i z oddaniem zastępuje Adę i  wygłaskuje wszystkie chętne koty i psy.






Czy ktoś orientuje się, co oznacza znak drogowy uwieczniony na zdjęciu poniżej?


Nasz hotel jest fajnie położony. Blisko na dworce, do jedzenia i różnych ciekawych miejsc. Na razie odwiedziliśmy tylko żarcie. Reszta w swoim czasie :)





W czasie krótkiej przechadzki po Phitsanulok znaleźliśmy się w miejscu, gdzie tubylcy uprawiają sport i rekreację.

Na jednym z boisk chłopaki grali w piłkę siatkową kopaną. Uwielbiam oglądać takie gry. Zrobiły na mnie wielkie wrażenie już kiedyś, w czasie naszych poprzednich podróży. W takim momencie żałuję, że nie jestem azjatyckim chłopakiem. Pograłabym.


Po drugiej stronie ulicy dziesiątki osób ćwiczyły areobic. Kobiety i mężczyźni, chudzi i grubi, starzy i młodzi. Pięknie!









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz