Night market w Surin jest chyba największą atrakcją turystyczną, wybraliśmy się więc tam na kolację. Turystów poza nami chyba nie było, ale życie na markecie toczy się i tak swoim rytmem.
Poniżej dwa filmiki z konsumpcji stworów. Konsumenci to oczywiście Papas i Piotr. Ja i Ada, my jesteśmy za delikatne istoty na takie wynalazki :)
I jeszcze "produkcja".
Bardzo nam się nie podoba, że tak szybko musimy się przemieszczać. W większości miejsc moglibyśmy pomieszkać dłużej, ale... ciekawią nas kolejne miejsca, a czasu coraz mniej... A tak tu pięknie!
Trzeba jednak ruszyć tyłki . Dla odmiany pojechaliśmy autobusem. Większych emocji nie było. Gdy podjechaliśmy tuktukami na dworzec, autobus do Nang Rong stał gotowy do odjazdu. Kierowcy, którzy nas przywieźli, próbowali nas bezwzględnie załadować do pojazdu. Opieraliśmy się stanowczo, bo chcieliśmy najpierw poszukać jakiejś miski. Byliśmy bez śniadania. Dopytaliśmy się, że następny kurs jest za ponad godzinę, czyli dla nas idealnie.
Gdy wróciliśmy po dłuższym czasie, autobus wciąż stał. Myśleliśmy, że na nas czekał, ale po wejściu do środka czekaliśmy na odjazd jeszcze pół godziny. Po prostu Azja! Rozkłady są, ale nie należy ich traktować zbyt poważnie.
Jechaliśmy niezbyt długo rozkoszując się jakością drogi. Tajlandia i Laos to drogowa przepaść.
Na koniec padam na kolana przed Panią Kasią, moją fryzjerką od lat i błagam o wybaczenie! Złamałam przysięgę, że nie oddam mojej pięknej głowy w inne ręce. Upały jednak bywają tutaj tak dokuczliwe, że musiałam obciąć moją czapkę z włosów. Mam nadzieję, że Pani Kasia wybaczy! To był pierwszy raz!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz