poniedziałek, 12 lutego 2018

Jedziemy do Surin (wpis 39.)

W Sisaket było nam dobrze, ale mamy coraz silniejszą świadomość, że czas przyspiesza i nie pozwalamy już sobie na totalne rozleniwienie. Z żalem zerwaliśmy się o godzinie 10:30. Popakowaliśmy rzeczy do plecaków i ruszyliśmy na śniadanie. Potem marsz na dworzec kolejowy. Ależ gorąco było!
Pan w kasie sprzedał nam bilety kasując 400 Bath za całość. Zorientowaliśmy się, że mamy bilety na pociąg za trzy godziny. Poprosiliśmy o wymianę na wcześniejszy. Tym razem komplecik kosztował 80 Bath. Jest różnica :)








W pociągu oczywiście całą drogę chodziły Panie, które próbowały nakarmić podróżnych. Głowa bolała od ich nawoływań! To w Tajlandii normalny widok, ale czasami męczy.






Dojechaliśmy do Surin. Kolejne nieturystyczne miasto. Zrobiliśmy sobie spacerek z dworca - 2,2 km. Plecaki trochę ciążyły, ale w sumie miły marsz. Miasto ma duszę i czujemy, że je polubimy.









Hotel, który wybraliśmy, okazał się być bardzo fajny. W ogóle ostatnio mamy szczęście do noclegowisk. Coraz częściej wybieramy hotele ze stosunkowo słabym ratingiem, które okazują się być super miejscówkami . Nie możemy zrozumieć, czemu ludzie tyle narzekają. Ubon Ratchathani, Sisatek i teraz Surin - bardzo porządne hotele z nie najwyższą oceną. Czysto, wygodne łóżko, klima, lodówka, miły personel, niezła lokalizacja. Czego chcieć więcej? Nie ma na naszej trasie hosteli, więc hotele muszą nam wystarczyć. Nie narzekamy. Właściwie, to troszkę narzekamy. Jesteśmy w nieturystycznych miejscach, co czyni naszą podróż ciekawą. Skutkiem tego jednak jest mało możliwości pogadania z kimś. Tubylcy po angielsku nie za bardzo, a nie tubylców brak.

Z dwóch względów cieszymy się, że wróciliśmy do Tajlandii. Ceny żarcia dużo przyjaźniejsze niż w Laosie, a wybór większy i bardziej różnorodny.




Ada i Piotr zdecydowali się odłączyć od nas i polecieć na rajskie wyspy. Najbardziej nawet rajskie wyspy nie są nam po drodze. Plaża i kąpiele morskie nie kręcą nas. Smutno nam, że się rozłączamy, ale wakacje muszą być wakacjami i każdy powinien robić to, na co ma największą ochotę. Jeszcze tylko kilka dni będziemy jeździć razem. Wesoła Banda Papasa.

Najciekawszym momentem dnia były odwiedziny ...słonia. Czekaliśmy w restauracji na zamówiony posiłek i raptem obok pojawił się słoń! Takiej sytuacji absolutnie nie spodziewaliśmy się. Surin jest zagłębiem słoniowym, ale słoń w restauracji wyglądał raczej odlotowo.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz